poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 2

Hope

Szkoła.
Na co ona komuś?
Dla mnie to własne piekło na Ziemi. 
A jego Hadesem jest Caroline i jej oddana świta.
Czym ja sobie na to zasłużyłam?
Bo umiem więcej? 
Bo nie jestem taka jak oni?
Bo nie ubieram się wyzywająco i nie noszę tony makijaż?
Nie puszczam się na lewo i prawo? 
Zaraz, oni uważają, że jest inaczej...

Po tygodniu nauki byłam już wykończona.. Nie przez nadmiar materiału, lecz przez Caroline i resztę. Codzienne wyzwiska, obelgi, kopniaki i kompromitujące foty... To stało się nie do zniesienia.
W końcu nad ranem nałożyłam więcej pudru na policzki, dłońmi rozgrzałam czoło, rozczochrałam włosy i w takim stanie zeszłam na dół. Mama krzątała się po kuchni nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek. Moja metamorfoza się udała, ponieważ gdy moja rodzicielka mnie ujrzała, od razu się przeraziła i podbiegła do mnie.
- Dziecko, co ci jest?! Źle wyglądasz, masz gorączkę?! Chodź tu, szybko! - zaczęła energicznie wrzeszczeć przykładając mi swoją zimną dłoń do czoła.
- Nie.. - zakaszlałam lekko. - Nic mi nie jest, tylko głowa mnie trochę boli.. Dobra, ja idę się pakować do szkoły.. - zrobiłam minę zbitego psiaka i szurając butami zrobiłam kilka kroków w kierunku schodów.
 3.. 2.. 1..
- Nigdzie się nie wybierasz młoda panno, zostajesz w domu! - Bingo. 
Nie no, mamo, nic mi nie jest... - udawałam chrypkę i kichnęłam sztucznie.
- Idziesz do łóżka, a ja zaraz przyjdę z termometrem. - moja rodzicielka rzeczywiście się przejęła.
Gdy weszłam do pokoju zatańczyłam swój "taniec szczęścia", jednak kiedy tylko usłyszałam skrzypnięcie na schodach, zaprzestałam swoich pląsów. Położyłam się na łóżku i przyłożyłam dłoń do czoła. Mama weszła ze szklanką i termometrem.
- Zmierz sobie temperaturę. A! I przyniosłam Ci ciepłą herbatę. - ułożyła wszystko na mojej szafce nocnej i skierowała się do wyjścia. - Zawołaj mnie potem, dobrze?
- Dobrze, mamo. Kocham Cię! - uśmiechnęłam się do niej.
- Ja Ciebie też, myszko. - odpowiedziała i wyszła przymykając lekko przy tym drzwi.
Zaczęłam się zastanawiać co dalej zrobić. W końcu zdecydowałam, żeby zanurzyć termometr w ciepłej herbacie. Po około dwóch minutach wyjęłam urządzenie ze szklanki, uśmiechnięta spojrzałam na urządzenie po czym zamarłam. 49,7 stopnia. O cholera, nie żyje.
Zaczęłam energicznie potrząsać termometrem modląc się w duchu oby się udało i zawołałam mamę.

- 38,5 stopnia. Zostajesz w domu. - stwierdziła rodzicielka patrząc na sfałszowany wynik. Wypuściłam powietrze w ust czując jakby mi kamień spadł z serca.
- Ale mamo! - próbowałam się bronić, żeby nie było.
- Zostajesz i koniec. - była nieugięta, choć mi to wcale nie przeszkadzało. Wypuściłam głośno powietrze udając frustrację. 
- Och, dobrze.. - dodałam smętnie z aktorską gracją.
Moja rodzicielka uśmiechnęła się lekko i ucałowała mnie w czoło, po czym opuściła pomieszczenie. W duchu wprost skakałam w tym momencie z radości, poczułam jakby moje modły zostały wreszcie wysłuchane. A przynajmniej na razie. Choć nie przemyślałam tego do końca, w końcu przecież jestem uwięziona, we własnym domu. Jęknęłam smętnie szukając wzrokiem czegokolwiek czym mogłabym się zająć.
Po dobrych trzech, a może nawet czterech godzinach odbijania małej, kauczukowej piłki o ścianę zaczął mnie powoli irytować ten dziwny dźwięk. Zaczęłam się rozglądać za poszukiwaniem nowych długotrwałych zajęć. Oczywiście, że na marne, jednak kiedy miałam już się poddać to.. Kątem oka zobaczyłam obróżkę swojej suczki - Leily, mieszańca ze schroniska. - która akurat leżała na komodzie [obróżka, nie pieseł]. Przebrałam się szybko i jednym zwinnym ruchem zgarnęłam obróżkę i popędziłam na schody. W biegu założyłam jeansową kurtkę oraz czarne botki.
- Przejdę się z Leilą! - zakomunikowałam i nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź zgarnęłam smyczkę i wyszłam trzaskając drzwiami. Moja wierna towarzyszka od razu do mnie podbiegła - przewracając mnie tak przy okazji - i merdając radośnie ogonem zaczęła mnie lizać po twarzy.
- Leiluś, przestań! To łaskocze! Hej! - zachichotałam i oparłam się chwilowo na łokciach. Przypięłam sprzączkę do kolczatki, a moment później już spacerowałam spokojnym Londyńskim parkiem.

Gwizdnęłam cicho przywołując do siebie kundelkę, która w tym momencie beztrosko turlała się w trawie. Zaśmiałam się cicho widząc jej śnieżnobiałą sierść, która w tym momencie przybrała nieco brązowy-zielony kolor. Odwróciwszy głowę dostrzegłam znajomą sylwetkę. Wysoki nastolatek o dość umięśnionej postawie, a do tego spod jego czapki wystają brązowe, kędzierzawe włosy. Styles! 
Burknęłam coś pod nosem. Nie lubię go, i to nawet ze wzajemnością, poza tym, on o tym doskonale wie. Jednak coś mi nie pasowało w tym jakże pięknym momencie; naprzeciwko niego stała jakaś blondynka, nieco niższa od niego, która wpatrywała się w niego jak w obrazek.
- Kolejna "ofiara" Stylesa.. - mruknęłam do siebie pod nosem przy czym wywróciłam oczyma. Nie chcąc dłużej patrzeć na tę katastrofę, ponownie odwróciłam wzrok. Na pomoc przyszła mi Leila, z kijem w pysku. Rzuciłam kijka najdalej jak potrafiłam, a czworonóg posłusznie pobiegł za nową, tymczasową zabawką. Szłam wolno kopiąc co chwilę jakiś mały kamień, który akurat wpadł mi pod but, jednak i tym razem nie dopisało mi szczęście. Przypadkowo potknęłam się, już nawet nie wiem o co, ale potknęłam się tak nieszczęśliwie, że wylądowałam w sporej kałuży błota. Jęknęłam żałośnie patrząc na swoje ciuchy, które częściowo były pokryte błockiem. Jak na złość oczywiście to nie mógł być i koniec.. Suczka wbiegła w błotną kałużę, tym samym ochlapując mnie kolejną warstwą błota. Mimowolnie zaśmiałam się cicho kiedy Leila zaczęła mnie znów lizać. Jednak.. Usłyszałam też drugi śmiech, który należał do kogoś płci przeciwnej. Podniosłam lekko głowę, wtedy dopiero zobaczyłam błękitne tęczówki, które wpatrywały się we mnie z troską. Uroczo. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że nade mną stoi nikt inny, niż Horan - nastolatek, który również jest w elicie szkolnej.
- Hej, daj, pomogę ci. - powiedział z uśmiechem i wystawił dłoń w moim kierunku. Popatrzyłam na niego trochę niepewnie, jednak zaufałam mu i chwyciłam delikatnie jego dłoń. Chłopak pomógł mi wstać i w tym momencie stałam tuż przed nim, był ode mnie nieco wyższy, choć mi to nie przeszkadzało. Staliśmy tak blisko siebie, że mogłabym swobodnie czuć jego oddech.. Czułam jakby nogi się pode mną uginały. Blondyn nadal trzymał moją dłoń i patrzył mi prosto w oczy, a kąciki jego ust się lekko podniosły tworząc nieśmiały uśmiech. Zarumieniłam się i spuściłam głowę, zaczęłam wpatrywać się w swoje obłocone buty, nie chcąc ponownie spotkać się ze wzrokiem Nialla.
Chłopak prawdopodobnie trochę speszony poluźnił uścisk, aż wreszcie puścił moją dłoń i uśmiechnął się przepraszająco. Pożegnawszy się z chłopakiem zawołałam psiaka i ruszyłam w stronę domu. Może to trochę głupie, ale serce jednak zabiło nieco mocniej na jego widok..



Isabella

I przyjechałam do Londynu. Przez ostatni tydzień zaniedbałam naukę. Starałam się zdobyć wszelkie informację na temat mojej biologicznej rodziny. Z pomocą pracowników domu dziecka w Manchester w marę bezproblemowo zdobyłam adres moich rodziców. Do Londynu przyjechałam sama, pociągiem. Moja matka adopcyjna chciała jechać ze mną lecz nie dostała na to mojej zgody. Wysiadłam na peronie i nie wiedziałam zbytnio co ze sobą zrobić. Wyszłam przed dworzec i zaczęłam rozglądać się za taksówką. Niestety nie mogłam żadnej złapać. Postanowiłam przejść się pieszo i przy okazji zapoznać z okolicą. Byłam raz w Londynie z wycieczką szkolną, ale po pierwsze: było to dawno; po drugie: pojechaliśmy tylko do katedry św. Pawła. 
Kupiłam w kiosku mapkę Londynu i zaczęłam szukać ulicy, którą miałam zapisaną na kartce. W końcu ustaliłam, że nie mam daleko i ruszyłam ze swoją walizką w stronę tej ulicy. Nie wiedziałam zbytnio czego się spodziewać. 
A jeśli to jakieś żule? A jeśli nie będą chcieli ze mną gadać? 
Z każdym krokiem miałam coraz więcej obaw. 
Szłam jakimś wielkim parkiem. Widziałam kobiety z wózkami, zakochane pary, młodzież siedzącą na oparciach ławek. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 18 więc pojawiały się kolejne problemy. 
Nagle mój wzrok przykuł jakiś chłopak idący przede mną. Widziałam tylko jego tyły, ale byłam pewna, że z przodu kryje się niezłe ciacho.Przyspieszyłam kroku żeby go dogonić. Gdy się z nim zrównałam spojrzałam na niego. Nie pomyliłam się. Był naprawdę przystojny. Miał idealne, jak dla mnie, rysy twarzy i te loczki... Mmm rozklejam się . Mój osobisty ideał. Po chwili zdałam sobie sprawę, że się w niego wpatruję, a nie patrzę pod nogi. Konsekwencją mojej ciekawości było potknięcie i gleba na tyłek.
Przystojniaczek odwrócił się i spojrzał na mnie, zrobiło mi się mega głupio. Nie wiedziałam co zrobić więc zaczęłam się śmiać. Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi wstać. 
- Nic Ci nie jest? - zapytał z troską. Anioł... I te szmaragdowe oczy... Stop Izzy! Ale on jest taki idealny... - w mojej głowie trwał bój. Czułam, że nogi mi miękną i obawiałam się swojego wyrazu twarzy ponieważ chłopak zaczął się głupkowato uśmiechać.
- Nie. Wszystko okey. Musiałam potknąć się o jakiś kamyk. - powiedziałam ledwo trzymając się na wacianych nogach. 
- Na pewno? - kiwnęłam tylko głową - To do zobaczenia. - Poczułam jeszcze łaskotanie w okolicach kieszeni jakby ktoś coś tam chował i nieznajomy Loczek odszedł. Stałam z moją walizką i gapiłam się jak idzie gdzieś przed siebie. 
Wracaj Aniele! - wołałam w duchu. W końcu jednak się otrzepałam i ruszyłam pod adres zapisany na wymiętej kartce.

Po 30 minutach spaceru dotarłam pod dom państwa Davis. Z żołądkiem w gardle zadzwoniłam dzwonkiem. Chwilę później otworzyłam mi kobieta koło 40-tki. 
- O co chodzi? - zapytała niepewnie.
- Witam. Nazywam się Isabella Anderson. - pani przede mną zrobiła wielkie oczy. 
- Wejdź dziecko do środka. - zrobiłam jak kazała. - Idź tam do salonu. - wskazała palcem. Spełniłam polecenie i weszłam do jasnego pokoju. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kredens ze szkliwem, wielki telewizor, komoda z kolekcją fotografii. I do tego ostatniego podeszłam. Ujrzałam dużo zdjęć z radosnych ramkach. Twarze uwiecznione na papierze uśmiechały się do mnie. Była tam kobieta, która otworzyła mi drzwi; jakiś mężczyzna, prawdopodobni jej mąż; i jakaś dziewczynka. Brunetka o podobnych rysach twarzy do moich. Była podobna do matki. 
Moje podziwianie przerwało znaczące chrząknięcie za mną. Odwróciłam się i ujrzałam tego samego mężczyznę co na fotografii. 
- Isabello - zaczęła kobieta - My doskonale wiemy kim jesteś. Pracownicy domu dziecka w Manchesterze skontaktowali się z nami i wszystko wyjaśnili. Nie spodziewaliśmy się tylko, że przyjedziesz tak szybko.
- Czyli państwo są moimi biologicznymi rodzicami? - czułam jak moje nogi robią się waciane.
- Tak, ja mam na imię John, a Twoja mama to Elizabeth, Bello. - mój ojciec posłał mi uśmiech. Skrzywiłam się tylko. - O co chodzi? - spytał wyraźnie zaskoczony moją reakcją.
- Nie lubię tego zdrobnienia. Wolę jak mówi się do mnie Izzy. A... ta dziewczyna? - wskazałam na jedno ze zdjęć.
- To jest Twoja siostra, skarbie. - Siostra?! To chyba  jakieś jaja są...- jesteście bliźniaczkami, dwujajowymi. To wyjaśnia wasze różnice w wyglądzie. - tłumaczyła mi matka.
- Ale.... ale dlaczego? - przysiadłam ze łzami w oczach na kanapie. Elizabeth zajęła miejsce obok mnie i otuliła mnie ramieniem.
- Izzy, to nie był najlepszy okres w naszym życiu. Z dwójką dzieci nie dalibyśmy sobie rady. Musieliśmy Cię oddać do domu dziecka. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze w Manchesterze. Gdy nasza sytuacja się poprawiła i chcieliśmy Cię zabrać do siebie, okazało się, że ktoś Cię zabrał. To było dla nas okropnie przykre. Wybacz nam. - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Uśmiechnęłam się do niej blado, choć wcale nie czułam się dobrze. 
- Wybaczam wam. - rzekłam po dłuższym namyśle i kilku uronionych łzach. Mimo wszystko rozumiałam ich. Nie każdy poradziłby sobie z dwójką dzieci będąc w złej sytuacji..John i Elizabeth przytulili mnie. Poczułam radość, spełnienie, sama nie wiem, na pewno jakieś bardzo przyjemne uczucie. - Tylko... gdzie się zatrzymam? - zapytałam w końcu. Jak się okazało, wszystko było już przygotowane: miałam zamieszkać z rodzicami, miałam chodzić ze swoją siostrą do szkoły i żyć jakbym żyła z nimi od zawsze. 

Porozmawiałam jeszcze z nimi jakiś czas lecz poczułam ogromne znużenie.
- Jestem bardzo zmęczona. Gdzie mogę przekimać?
- Ach, dzisiaj jeszcze spędzisz noc w pokoju gościnnym. Twój pokój będzie niedługo wyremontowany i się do niego przeniesiesz. 
Moja mama zaprowadziła mnie do pokoju na piętrze, a tata przyniósł mi walizkę. Przebrałam się szybko w piżamę i położyłam do łóżka. 
Nie będzie łatwo... 
Zmęczona całym dniem od razu zasnęłam.


~jeżeli przeczytałaś/eś zostaw komentarz~
___________________________________
Hej! Tym razem bardziej zabawny i wesoły rozdział.
P: Rozdział drugi już za nami, ciekawe co będzie dalej, prawda? :3
:D Haha xx
W: Uf... Z drobnymi przerwami, ale napisany! Jestem z niego zadowolona <3

Mamy tu jakieś fanki, które shippują:
 Hiall Hovis & Hasella Stylson ?:)
[Niall + Hope; Harry + Isabella]

4 komentarze:

  1. Hej ! Chciałam tylko poprosić o wklejenie buttony spisu blogów : http://many-blogs.blogspot.com/p/button.html
    P.S fajny rozdział :) faktycznie jest weselszy i zabawniejszy od poprzedniego *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Next ������❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, z niecierpliwością czekam na następny!
    Pozdrawiam,
    Kasia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ahh ten Nial i Harry <3 Dwie siostry i dwa ciacha, dobrze, że nie wpadł im w oko ten sam chłopak, bo dopiero by było. Tak wgl. to rozdział cudowny <3

    OdpowiedzUsuń

Szablon by
InginiaXoXo