czwartek, 30 października 2014

Rozdział 3

4 komentarze:
Hope

Promienie słoneczne jak co dzień, dostawały się do mojego pokoju przez niezasłonięte okno; zawsze tym samym mnie budząc. Otwierałam powoli oczy przyzwyczajając je do panującego obecnie światła. Ziewnąwszy leniwie usiadłam na krańcu łóżka i niemrawie przetarłam oczy piąstkami. Wyprostowałam swoją postawę po czym usłyszałam skrzyp swoich kości. Niechętnie wstałam i zaczęłam się przebierać. Przeczesałam niechlujnie włosy dłonią i zeszłam na dół, jednak zamiast pełnoziarnistych płatków w misce z mlekiem czekała na mnie niespodzianka..
W kuchni przy blacie, zatopiona w rozmowie z moją rodzicielką, siedziała jakaś blond włosa dziewczyna, która co jakiś czas się śmiała jak akurat nie popijała swojej kawy, wygląda podobnie jak tamta z parku. Ech? Zakaszlałam sztucznie kiedy oparłam się o framugę drzwi chcąc zwrócić na siebie trochę uwagi. Oczekiwałam krótkiego powitania w stylu 'jak się spało?', a zamiast tego nieznajoma rzuciła się na mnie i zaczęła mnie dusić.
- Nie mogę uwierzyć, że cię spotkałam! O rany, rany, rany! Aw! - pisnęła blondynka mocno mnie przytulając. Tracę.. Powietrze..
- Na przyszłość: nie rzucaj się tak na ludzi, bo pomyślą, że chcesz ich okraść.. - powiedziałam i niepewnie odsunęłam się lekko od dziewczyny, jednak ta ponownie zaczęła mnie tulić jakbym była najcenniejszym pluszowym miśkiem świata. - Tak w ogóle to my się znamy..? - dodałam oschle próbując odzyskać zabraną mi przestrzeń osobistą.
- Jestem Izzy, twoja siostra! - ponownie pisnęła uradowana. Otworzyłam z niedowierzania szerzej oczy kiedy przysłuchiwałam się słowom nieznajomej. Jej słowa do mnie nie docierały. Moja.. Siostra..? Cały mój świat legł w gruzach. Żyłam w kłamstwie.. Nic nie wydawało się już prawdziwe. Spojrzałam na moją matkę; jej spojrzenie było pełne skruchy i żalu. Wyszarpałam się z objęcia mojej "siostry" i klnąc pod nosem wyszłam z domu trzaskając drzwiami.

Izzy

Stałam zszokowana, przenosząc swój wzrok raz po raz na drzwi, w których zginęła Hope i na mamę, która wyglądała podobnie do mnie.
- Czy zrobiłam coś nie tak? - zapytałam po tym jak drzwi frontowe trzasnęły z hukiem.
- Można było się tego spodziewać. Ona często reaguje bardzo impulsywnie. Jest nad wyraz wrażliwa i czasem sama nie umiem już nad nią zapanować. Nie potrafię do niej dotrzeć. Na przykład wczoraj udawała rano chorą bo nie chciała pójść do szkoły. - zrobiłam zdziwioną minę. - połapałam się kiedy termometr pachniał herbatą z miętą. Nie wiem sama. Ona ma jakiś problem, ale zawsze zbywa temat na boczny tor. A uczy się dobrze.
- Oooo to mi pomoże! - zaśmiałam się i oparłam o blat chwytając kubek z poranną kawką.
- Zobaczymy. Powinnyście się dogadać. W końcu jako siostry znajdziecie wspólny temat. - stwierdziła Elizabeth chowając swój pusty kubek z misiem do zmywarki. Po dokończeniu napoju poszłam do pokoju rozpakować wszystkie rzeczy. Oglądałam wszystkie bluzki podwójnie, przy niektórych dziwiąc się, że takie mam. Po rozpakowaniu wszystkich rzeczy usłyszałam wołanie mamy, czy mam coś do prania. Wzięłam więc wczorajsze, lekko przykurzone spodnie i przegrzebałam kieszenie. Znalazłam wczorajszy bilet na pociąg, jakieś drobne i małą karteczkę. Z zainteresowaniem rozłożyłam ją. Moim oczom ukazał się rząd cyfr i literka "H" pod spodem. Przypomniałam sobie chłopaka z parku. Kąciki moich ust uniosły się wysoko do góry.
Oddałam mamie spodnie i przystąpiłam do główkowania, jak on może mieć na imię.
Henry? - nieee, to nie pasuje do niego. Może Harry? - to nawet mu pasuje...

Kiedy wreszcie moja siostra wróciła do domu dochodziła godzina 14. Ojciec od razu zawołał ją na rozmowę. A ja z mamą szykowałyśmy obiad. Rodzicielka akurat podawała do stołu. Usiadłam sobie na krześle i czekałam na talerz.
- Co to ma być?! - Elizabeth omal nie wylała na mnie gorącej zupy. To Hope wparowała do kuchni.
- Ale o co chodzi? - spytałam zaskoczona całą sytuacją.
- Zajęłaś moje miejsce poczwaro! - Poczwaro?! Głupszej ksywy to jeszcze nie miałam. 
Hope, jak Ty się odzywasz?! - tata był równie jak ja zaskoczony.
- Zjawiła się tu ni stąd ni zowąd i mam się zachowywać normalnie?! - John właśnie już chciał zabrać głos - Tak, wiem tato, wszystko mi tłumaczyłeś, ale ja nie potrafię tak po prostu kochać jak siostrzyczkę. Ona jest mi totalnie obca! - dziewczyna raz po raz wskazywała na mnie palcem. Czułam się niechciana. Bez słowa wybiegłam z kuchni i udałam się na piętro, do mojego tymczasowego pokoju. Chwyciłam tylko torbę, kilka drobiazgów, takich jak portfel, telefon, mapka miasta i karteczka z numerem telefonu.
Wyleciałam z domu i udałam się do parku, przez który ostatnio przechodziłam. Opadłam na ławkę i zaczęłam przyglądać się wszystkiemu dokoła. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam swoją ulubioną piosenkę. Zamknęłam oczy by po chwili gwałtownie je otworzyć. Nie siedziałam sama. Miejsce obok mnie było zajęte przez jakiegoś chłopaka. Przyjrzałam mu się lepiej. Miał brązowe włosy, trudnej mi do określenia długości. Musiał zorientować się, że na niego patrzę i swój wzrok przeniósł na mnie. Miał radosne niebieskie oczy. Szybko wstałam z ławki i odeszłam. Czułam, że gapi się w moje plecy, ale jakoś specjalnie mnie to nie ruszyło.

Wróciłam do domu. Reszta dnia składała się z rozmowy z rodzicami na temat mojej "ucieczki"; kłótni z Hope, której przez przypadek zabrałam szczotkę; kolacji z humorkami mojej siostry i felietonu filmowego, w którym, mimo nalegań mamy nie uczestniczyła Hope. To była droga przez mękę. Usnęłam na kanapie przed telewizorem i sama nie wiem jak znalazłam się u siebie w pokoju.

W niedzielę przy śniadaniu rodzice zakomunikowali mi i Hope, że obiad zjemy w restauracji.
No pięknie, znowu będzie jakaś afera...



~jeżeli przeczytałaś/eś zostaw komentarz~
___________________________________

W: znowu mi się moja część rozwlekła... mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Pozdrowionka xx
P: Komentarze mile widziane, czekacie na następny rozdział? :) x

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 2

4 komentarze:
Hope

Szkoła.
Na co ona komuś?
Dla mnie to własne piekło na Ziemi. 
A jego Hadesem jest Caroline i jej oddana świta.
Czym ja sobie na to zasłużyłam?
Bo umiem więcej? 
Bo nie jestem taka jak oni?
Bo nie ubieram się wyzywająco i nie noszę tony makijaż?
Nie puszczam się na lewo i prawo? 
Zaraz, oni uważają, że jest inaczej...

Po tygodniu nauki byłam już wykończona.. Nie przez nadmiar materiału, lecz przez Caroline i resztę. Codzienne wyzwiska, obelgi, kopniaki i kompromitujące foty... To stało się nie do zniesienia.
W końcu nad ranem nałożyłam więcej pudru na policzki, dłońmi rozgrzałam czoło, rozczochrałam włosy i w takim stanie zeszłam na dół. Mama krzątała się po kuchni nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek. Moja metamorfoza się udała, ponieważ gdy moja rodzicielka mnie ujrzała, od razu się przeraziła i podbiegła do mnie.
- Dziecko, co ci jest?! Źle wyglądasz, masz gorączkę?! Chodź tu, szybko! - zaczęła energicznie wrzeszczeć przykładając mi swoją zimną dłoń do czoła.
- Nie.. - zakaszlałam lekko. - Nic mi nie jest, tylko głowa mnie trochę boli.. Dobra, ja idę się pakować do szkoły.. - zrobiłam minę zbitego psiaka i szurając butami zrobiłam kilka kroków w kierunku schodów.
 3.. 2.. 1..
- Nigdzie się nie wybierasz młoda panno, zostajesz w domu! - Bingo. 
Nie no, mamo, nic mi nie jest... - udawałam chrypkę i kichnęłam sztucznie.
- Idziesz do łóżka, a ja zaraz przyjdę z termometrem. - moja rodzicielka rzeczywiście się przejęła.
Gdy weszłam do pokoju zatańczyłam swój "taniec szczęścia", jednak kiedy tylko usłyszałam skrzypnięcie na schodach, zaprzestałam swoich pląsów. Położyłam się na łóżku i przyłożyłam dłoń do czoła. Mama weszła ze szklanką i termometrem.
- Zmierz sobie temperaturę. A! I przyniosłam Ci ciepłą herbatę. - ułożyła wszystko na mojej szafce nocnej i skierowała się do wyjścia. - Zawołaj mnie potem, dobrze?
- Dobrze, mamo. Kocham Cię! - uśmiechnęłam się do niej.
- Ja Ciebie też, myszko. - odpowiedziała i wyszła przymykając lekko przy tym drzwi.
Zaczęłam się zastanawiać co dalej zrobić. W końcu zdecydowałam, żeby zanurzyć termometr w ciepłej herbacie. Po około dwóch minutach wyjęłam urządzenie ze szklanki, uśmiechnięta spojrzałam na urządzenie po czym zamarłam. 49,7 stopnia. O cholera, nie żyje.
Zaczęłam energicznie potrząsać termometrem modląc się w duchu oby się udało i zawołałam mamę.

- 38,5 stopnia. Zostajesz w domu. - stwierdziła rodzicielka patrząc na sfałszowany wynik. Wypuściłam powietrze w ust czując jakby mi kamień spadł z serca.
- Ale mamo! - próbowałam się bronić, żeby nie było.
- Zostajesz i koniec. - była nieugięta, choć mi to wcale nie przeszkadzało. Wypuściłam głośno powietrze udając frustrację. 
- Och, dobrze.. - dodałam smętnie z aktorską gracją.
Moja rodzicielka uśmiechnęła się lekko i ucałowała mnie w czoło, po czym opuściła pomieszczenie. W duchu wprost skakałam w tym momencie z radości, poczułam jakby moje modły zostały wreszcie wysłuchane. A przynajmniej na razie. Choć nie przemyślałam tego do końca, w końcu przecież jestem uwięziona, we własnym domu. Jęknęłam smętnie szukając wzrokiem czegokolwiek czym mogłabym się zająć.
Po dobrych trzech, a może nawet czterech godzinach odbijania małej, kauczukowej piłki o ścianę zaczął mnie powoli irytować ten dziwny dźwięk. Zaczęłam się rozglądać za poszukiwaniem nowych długotrwałych zajęć. Oczywiście, że na marne, jednak kiedy miałam już się poddać to.. Kątem oka zobaczyłam obróżkę swojej suczki - Leily, mieszańca ze schroniska. - która akurat leżała na komodzie [obróżka, nie pieseł]. Przebrałam się szybko i jednym zwinnym ruchem zgarnęłam obróżkę i popędziłam na schody. W biegu założyłam jeansową kurtkę oraz czarne botki.
- Przejdę się z Leilą! - zakomunikowałam i nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź zgarnęłam smyczkę i wyszłam trzaskając drzwiami. Moja wierna towarzyszka od razu do mnie podbiegła - przewracając mnie tak przy okazji - i merdając radośnie ogonem zaczęła mnie lizać po twarzy.
- Leiluś, przestań! To łaskocze! Hej! - zachichotałam i oparłam się chwilowo na łokciach. Przypięłam sprzączkę do kolczatki, a moment później już spacerowałam spokojnym Londyńskim parkiem.

Gwizdnęłam cicho przywołując do siebie kundelkę, która w tym momencie beztrosko turlała się w trawie. Zaśmiałam się cicho widząc jej śnieżnobiałą sierść, która w tym momencie przybrała nieco brązowy-zielony kolor. Odwróciwszy głowę dostrzegłam znajomą sylwetkę. Wysoki nastolatek o dość umięśnionej postawie, a do tego spod jego czapki wystają brązowe, kędzierzawe włosy. Styles! 
Burknęłam coś pod nosem. Nie lubię go, i to nawet ze wzajemnością, poza tym, on o tym doskonale wie. Jednak coś mi nie pasowało w tym jakże pięknym momencie; naprzeciwko niego stała jakaś blondynka, nieco niższa od niego, która wpatrywała się w niego jak w obrazek.
- Kolejna "ofiara" Stylesa.. - mruknęłam do siebie pod nosem przy czym wywróciłam oczyma. Nie chcąc dłużej patrzeć na tę katastrofę, ponownie odwróciłam wzrok. Na pomoc przyszła mi Leila, z kijem w pysku. Rzuciłam kijka najdalej jak potrafiłam, a czworonóg posłusznie pobiegł za nową, tymczasową zabawką. Szłam wolno kopiąc co chwilę jakiś mały kamień, który akurat wpadł mi pod but, jednak i tym razem nie dopisało mi szczęście. Przypadkowo potknęłam się, już nawet nie wiem o co, ale potknęłam się tak nieszczęśliwie, że wylądowałam w sporej kałuży błota. Jęknęłam żałośnie patrząc na swoje ciuchy, które częściowo były pokryte błockiem. Jak na złość oczywiście to nie mógł być i koniec.. Suczka wbiegła w błotną kałużę, tym samym ochlapując mnie kolejną warstwą błota. Mimowolnie zaśmiałam się cicho kiedy Leila zaczęła mnie znów lizać. Jednak.. Usłyszałam też drugi śmiech, który należał do kogoś płci przeciwnej. Podniosłam lekko głowę, wtedy dopiero zobaczyłam błękitne tęczówki, które wpatrywały się we mnie z troską. Uroczo. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że nade mną stoi nikt inny, niż Horan - nastolatek, który również jest w elicie szkolnej.
- Hej, daj, pomogę ci. - powiedział z uśmiechem i wystawił dłoń w moim kierunku. Popatrzyłam na niego trochę niepewnie, jednak zaufałam mu i chwyciłam delikatnie jego dłoń. Chłopak pomógł mi wstać i w tym momencie stałam tuż przed nim, był ode mnie nieco wyższy, choć mi to nie przeszkadzało. Staliśmy tak blisko siebie, że mogłabym swobodnie czuć jego oddech.. Czułam jakby nogi się pode mną uginały. Blondyn nadal trzymał moją dłoń i patrzył mi prosto w oczy, a kąciki jego ust się lekko podniosły tworząc nieśmiały uśmiech. Zarumieniłam się i spuściłam głowę, zaczęłam wpatrywać się w swoje obłocone buty, nie chcąc ponownie spotkać się ze wzrokiem Nialla.
Chłopak prawdopodobnie trochę speszony poluźnił uścisk, aż wreszcie puścił moją dłoń i uśmiechnął się przepraszająco. Pożegnawszy się z chłopakiem zawołałam psiaka i ruszyłam w stronę domu. Może to trochę głupie, ale serce jednak zabiło nieco mocniej na jego widok..



Isabella

I przyjechałam do Londynu. Przez ostatni tydzień zaniedbałam naukę. Starałam się zdobyć wszelkie informację na temat mojej biologicznej rodziny. Z pomocą pracowników domu dziecka w Manchester w marę bezproblemowo zdobyłam adres moich rodziców. Do Londynu przyjechałam sama, pociągiem. Moja matka adopcyjna chciała jechać ze mną lecz nie dostała na to mojej zgody. Wysiadłam na peronie i nie wiedziałam zbytnio co ze sobą zrobić. Wyszłam przed dworzec i zaczęłam rozglądać się za taksówką. Niestety nie mogłam żadnej złapać. Postanowiłam przejść się pieszo i przy okazji zapoznać z okolicą. Byłam raz w Londynie z wycieczką szkolną, ale po pierwsze: było to dawno; po drugie: pojechaliśmy tylko do katedry św. Pawła. 
Kupiłam w kiosku mapkę Londynu i zaczęłam szukać ulicy, którą miałam zapisaną na kartce. W końcu ustaliłam, że nie mam daleko i ruszyłam ze swoją walizką w stronę tej ulicy. Nie wiedziałam zbytnio czego się spodziewać. 
A jeśli to jakieś żule? A jeśli nie będą chcieli ze mną gadać? 
Z każdym krokiem miałam coraz więcej obaw. 
Szłam jakimś wielkim parkiem. Widziałam kobiety z wózkami, zakochane pary, młodzież siedzącą na oparciach ławek. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 18 więc pojawiały się kolejne problemy. 
Nagle mój wzrok przykuł jakiś chłopak idący przede mną. Widziałam tylko jego tyły, ale byłam pewna, że z przodu kryje się niezłe ciacho.Przyspieszyłam kroku żeby go dogonić. Gdy się z nim zrównałam spojrzałam na niego. Nie pomyliłam się. Był naprawdę przystojny. Miał idealne, jak dla mnie, rysy twarzy i te loczki... Mmm rozklejam się . Mój osobisty ideał. Po chwili zdałam sobie sprawę, że się w niego wpatruję, a nie patrzę pod nogi. Konsekwencją mojej ciekawości było potknięcie i gleba na tyłek.
Przystojniaczek odwrócił się i spojrzał na mnie, zrobiło mi się mega głupio. Nie wiedziałam co zrobić więc zaczęłam się śmiać. Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi wstać. 
- Nic Ci nie jest? - zapytał z troską. Anioł... I te szmaragdowe oczy... Stop Izzy! Ale on jest taki idealny... - w mojej głowie trwał bój. Czułam, że nogi mi miękną i obawiałam się swojego wyrazu twarzy ponieważ chłopak zaczął się głupkowato uśmiechać.
- Nie. Wszystko okey. Musiałam potknąć się o jakiś kamyk. - powiedziałam ledwo trzymając się na wacianych nogach. 
- Na pewno? - kiwnęłam tylko głową - To do zobaczenia. - Poczułam jeszcze łaskotanie w okolicach kieszeni jakby ktoś coś tam chował i nieznajomy Loczek odszedł. Stałam z moją walizką i gapiłam się jak idzie gdzieś przed siebie. 
Wracaj Aniele! - wołałam w duchu. W końcu jednak się otrzepałam i ruszyłam pod adres zapisany na wymiętej kartce.

Po 30 minutach spaceru dotarłam pod dom państwa Davis. Z żołądkiem w gardle zadzwoniłam dzwonkiem. Chwilę później otworzyłam mi kobieta koło 40-tki. 
- O co chodzi? - zapytała niepewnie.
- Witam. Nazywam się Isabella Anderson. - pani przede mną zrobiła wielkie oczy. 
- Wejdź dziecko do środka. - zrobiłam jak kazała. - Idź tam do salonu. - wskazała palcem. Spełniłam polecenie i weszłam do jasnego pokoju. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kredens ze szkliwem, wielki telewizor, komoda z kolekcją fotografii. I do tego ostatniego podeszłam. Ujrzałam dużo zdjęć z radosnych ramkach. Twarze uwiecznione na papierze uśmiechały się do mnie. Była tam kobieta, która otworzyła mi drzwi; jakiś mężczyzna, prawdopodobni jej mąż; i jakaś dziewczynka. Brunetka o podobnych rysach twarzy do moich. Była podobna do matki. 
Moje podziwianie przerwało znaczące chrząknięcie za mną. Odwróciłam się i ujrzałam tego samego mężczyznę co na fotografii. 
- Isabello - zaczęła kobieta - My doskonale wiemy kim jesteś. Pracownicy domu dziecka w Manchesterze skontaktowali się z nami i wszystko wyjaśnili. Nie spodziewaliśmy się tylko, że przyjedziesz tak szybko.
- Czyli państwo są moimi biologicznymi rodzicami? - czułam jak moje nogi robią się waciane.
- Tak, ja mam na imię John, a Twoja mama to Elizabeth, Bello. - mój ojciec posłał mi uśmiech. Skrzywiłam się tylko. - O co chodzi? - spytał wyraźnie zaskoczony moją reakcją.
- Nie lubię tego zdrobnienia. Wolę jak mówi się do mnie Izzy. A... ta dziewczyna? - wskazałam na jedno ze zdjęć.
- To jest Twoja siostra, skarbie. - Siostra?! To chyba  jakieś jaja są...- jesteście bliźniaczkami, dwujajowymi. To wyjaśnia wasze różnice w wyglądzie. - tłumaczyła mi matka.
- Ale.... ale dlaczego? - przysiadłam ze łzami w oczach na kanapie. Elizabeth zajęła miejsce obok mnie i otuliła mnie ramieniem.
- Izzy, to nie był najlepszy okres w naszym życiu. Z dwójką dzieci nie dalibyśmy sobie rady. Musieliśmy Cię oddać do domu dziecka. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze w Manchesterze. Gdy nasza sytuacja się poprawiła i chcieliśmy Cię zabrać do siebie, okazało się, że ktoś Cię zabrał. To było dla nas okropnie przykre. Wybacz nam. - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Uśmiechnęłam się do niej blado, choć wcale nie czułam się dobrze. 
- Wybaczam wam. - rzekłam po dłuższym namyśle i kilku uronionych łzach. Mimo wszystko rozumiałam ich. Nie każdy poradziłby sobie z dwójką dzieci będąc w złej sytuacji..John i Elizabeth przytulili mnie. Poczułam radość, spełnienie, sama nie wiem, na pewno jakieś bardzo przyjemne uczucie. - Tylko... gdzie się zatrzymam? - zapytałam w końcu. Jak się okazało, wszystko było już przygotowane: miałam zamieszkać z rodzicami, miałam chodzić ze swoją siostrą do szkoły i żyć jakbym żyła z nimi od zawsze. 

Porozmawiałam jeszcze z nimi jakiś czas lecz poczułam ogromne znużenie.
- Jestem bardzo zmęczona. Gdzie mogę przekimać?
- Ach, dzisiaj jeszcze spędzisz noc w pokoju gościnnym. Twój pokój będzie niedługo wyremontowany i się do niego przeniesiesz. 
Moja mama zaprowadziła mnie do pokoju na piętrze, a tata przyniósł mi walizkę. Przebrałam się szybko w piżamę i położyłam do łóżka. 
Nie będzie łatwo... 
Zmęczona całym dniem od razu zasnęłam.


~jeżeli przeczytałaś/eś zostaw komentarz~
___________________________________
Hej! Tym razem bardziej zabawny i wesoły rozdział.
P: Rozdział drugi już za nami, ciekawe co będzie dalej, prawda? :3
:D Haha xx
W: Uf... Z drobnymi przerwami, ale napisany! Jestem z niego zadowolona <3

Mamy tu jakieś fanki, które shippują:
 Hiall Hovis & Hasella Stylson ?:)
[Niall + Hope; Harry + Isabella]

sobota, 11 października 2014

Rozdział 1

1 komentarz:
Isabella

Wracałam z Amber z rozpoczęcia roku szkolnego. W pewnym sensie się cieszyłam, ponieważ znów spotkam starych znajomych, może pojawi się ktoś nowy. Całą drogę powrotną do domu chichotałyśmy i zastanawiałyśmy się w co się ubrać na pierwszy dzień nauki. Jednak ja wcześniej zaszłam do domu i rozstałyśmy się pod moimi drzwiami. Ucałowałam jeszcze przyjaciółkę w policzek i weszłam do środka. Rodzice przywitali mnie z radością i zaczęli wypytywać.
- I spotkałaś kogoś nowego? - dopytywał tata.
- Jacyś nowi nauczyciele? - dopełniała go mama.
Starałam się na wszystko spokojnie odpowiadać. Po wywiadzie rodzicielskim pobiegłam do swojego pokoju przebrać się w wygodniejsze rzeczy ponieważ czarna spódniczka i szpilki to jakoś nie był specjalnie mój gust. Zakładałam to w razie konieczności. Kiedy przebrałam się już w ulubione dresy zeszłam na obiad. Mama przygotowała moją ulubioną zapiekankę.
Jednak w czasie obiadu cały czas dziwnie na mnie patrzyła. Tak, jakby chciała m coś powiedzieć.
- Kochanie, możemy porozma... - przerwał jej dzwonił mojego telefonu. Dzwoniła Amber. Odebrałam, ale szybko skończyłam rozmowę. No może to szybko trwało jakieś pół godziny, ponieważ kiedy wróciłam do kuchni, mama sprzątała po obiedzie. Pomogłam jej jeszcze przy układaniu talerzy i poszłam do salonu. Rodzicielka nie próbowała kontynuować zaczętego przy obiedzie tematu. Nie naciskałam na nią, postanowiłam podpytać tatę, który czytał gazetę w salonie.
- Tato... - zaczęłam nieśmiało.
- Tak, skarbie? - spojrzał na mnie lecz po chwili wrócił do swojej lektury.
- Nie wiesz przypadkiem o co chodziło mamie przy obiedzie?
- Hm... Nie, nie wiem.
Zrezygnowana opadłam na kanapę, włączyłam telewizor i zaczęłam oglądać jakieś reality-show.
Później dołączyła się do mnie mama i oglądałyśmy razem.
Odeszłam od telewizora dopiero kiedy zrobiło się ciemno za oknem. Poszłam do siebie, przygotować się na jutrzejsze zajęcia. Po spakowaniu niezbędnych rzeczy do torby usiadłam wygodnie na łóżku, na kolanach położyłam laptopa i zaczęłam przeglądać społecznościówki. Na Facebook'u zeszło mi najdłużej ponieważ wciągnęłam się w czat z kilkoma osobami. Około godziny 23 odłożyłam laptopa i poszłam się wykąpać. Ubrana już w piżamę zajrzałam do szafy, aby przygotować sobie ubranie do szkoły. Kiedy już wszystko miałam gotowe, ustawiłam budzik i poszłam spać.
Mój spokojny sen przerwały głośne krzyki na dole. Nie mogłam ich znieść i poszłam na dół, aby uciszyć trochę rodziców. Ostatnio mieli więcej sprzeczek, ale ta przewyższała wszystkie. Zatrzymałam się przy lekko uchylonych drzwiach gabinetu taty i zaczęłam nasłuchiwać. Tematem ich kłótni byłam ja.
- Czemu jej tego nie powiedziałaś?! Ma już siedemnaście lat, powinna znać prawdę!- ojciec wrzeszczał na matkę, która płakała.
- Jak jej miałam to powiedzieć?! - wykrztusiła mama przez łzy.
- Normalnie, po ludzku! Izzy, jesteś adoptowana. Wystarczyłoby. - słowo "adoptowana" sprawiło, że ugięły się pode mną kolana. Z wrażenia zasłoniłam usta, aby nie zapiszczeć. Nie wiedziałam co zrobić. Miałam ochotę uciec z tego domu. Niestety nie wytrzymałam i wbiegłam do pokoju z krzykiem.
- Adoptowana?! Jak to jestem adoptowana?!- czułam, że słone krople łeż spływają po moich policzkach.
- Córeczko, nie wiedzieliśmy jak Ci to powiedzieć... - tłumaczyła się moja... sama nie wiem jak teraz ją nazwać.
- Nie mów tak do mnie! Nie jesteście moimi rodzicami, a ja nie jestem waszą córką! Jesteście dla mnie obcymi ludźmi! - łzy płynęły strumieniami z moich oczu...
Pobiegłam do siebie. Moi "rodzice" próbowali mnie jeszcze zatrzymać, ale nie miałam już zamiaru z nimi rozmawiać. Wróciłam do pokoju i od razu rzuciłam się na łóżko płacząc.

Nad ranem, gdy poszłam do łazienki spojrzałam w lustro, przeraziłam się. Sińce pod zaczerwienionymi oczami, zapadnięte policzki... Otrzepałam się i szybko nałożyłam makijaż, aby to wszystko zasłonić. Ubrałam się, zarzuciłam torbę na ramię, schowałam telefon do kieszeni i niechętnie zeszłam na dół. Ludzie, których uważałam za rodziców jedli akurat śniadanie. Usiadłam przy blacie i zaczęłam tępo gapić się w okno.
- Izzy... - zaczęła nieśmiało moja "mama", lecz jej przerwałam.
- Chcę poznać moich biologicznych rodziców. - powiedziałam, nadal wpatrując się na świat po drugiej stronie szyby.

~*~


Hope

Dzień to tylko kolekcja godzin. Prawda?
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? Nasza malutka Hopey.. - usłyszałam tuż nad uchem znajomy, ochrypły, ale równie melodyjny głos. Podniosłam swój wzrok i odwracając głowę w stronę rozmówcy zauważyłam to spojrzenie zielonych oczu, jak i kilkoro innych, równie przeszywających.
- Odczepcie się.. - mruknęłam przewieszając torbę przez ramię, spuszczając głowę. Właśnie miałam opuścić ten feralny korytarz i czym prędzej opuścić budynek liceum, wtem ktoś mnie złapał za lewe ramię i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić zostałam przygwożdżona do sąsiedniej ściany. Zamknęłam oczy, zdołałam tylko usłyszeć jak moja torba ląduje gdzieś na ziemi. Mój oddech znacznie przyśpieszył.
- Ooo, maleństwo chce do mamy? - powiedziała Caroline przejeżdżając swoim palcem po moim policzku i uśmiechając się szyderczo.
- Zostawcie mnie.. - warknęłam otwierając powoli oczy i przyglądając się wrogo swoim oprawcom. Usłyszałam jedynie parsknięcie Caroline oraz śmiechy i szepty jej świty. Przełknęłam cicho ślinę modląc się w duchu, że choć raz mi odpuszczą, albo, że cudem uda mi się wyrwać. W tym momencie poczułam mocny ucisk na nadgarstkach. Wstrzymałam powietrze po czym poczułam, że ktoś wymierzył mi silnego kopniaka w brzuch. Na tym też nie ustało, kilka sekund później również otrzymałam siarczystego liścia na policzku. Zjechałam po ścianie i zakryłam twarz swoimi kruchymi dłońmi.
- Zostawcie mnie! - szepnęłam prawie niesłyszalnie. Wtedy też usłyszałam śmiech. Podniosłam wolno głowę i moją uwagę przykuły telefony zwrócone w moim kierunku, a po tym kolejne ciosy, które były nieco słabsze. - Proszę, zostawcie mnie! - ponownie szepnęłam błagalnie, a po moim policzku spłynęła kolejna pojedyncza łza.

- jeśli przeczytałeś/aś zostaw komentarz -
______________________________________

Princess: Więc to.. Pierwszy rozdział, naszej zwariowanej i pokręconej historii opowiadającej o dwóch nastolatkach, które różnią się od siebie niczym dwa płatki śniegu. :3 Jak wam się podoba? xx
Wiktoria: Pierwszy rozdział jest! Nie wiem jak wam, ale mi się osobiście podoba.
Następny rozdział dodamy za 10 dni! xx

środa, 8 października 2014

Prolog

3 komentarze:

Jedna mieszka z rodziną w Manchester. 
Wiedzie spokojne życie...
Lecz wszystko się zmienia.
Osoby, które uważała za najbliższe...
okazują się zupełnie dla niej obce.

Druga, mieszka ze swoimi rodzicami w spokojnej dzielnicy Londynu.
Na pozór zwykła dziewczyna...
Lecz w szkole nie należy do osób lubianych.
Obelgi ze strony rówieśników...
są u niej na porządku dziennym.

Izzy i Hope
Życie tych dwóch, zupełnie sobie obcych dziewczyn, nastolatek...
Zmienia się w przeciągu kilku dni.

Jak poradzą sobie w nowej, dziwnej i dość nietypowej sytuacji?

_____________________________________________________________________


Hej!
Oto krótki Prolog naszego nowego bloga.
Będziemy pisać we dwie:
Perspektywa Izzy - Wiktoria
Perspektywa Hope - Princess
Pierwszy rozdział pojawi się już niebawem!
Serdecznie zapraszamy!!! <3
Szablon by
InginiaXoXo