Hope
Ostatnie co pamiętam to przeszywający ból, stłumiony głos Izzy jakby za mgłą i... Ciemność. No właśnie, ciemność. Co się tak w ogóle stało? Gdzie ja jestem?!Otworzyłam delikatnie oczy, czym szybko pożałowałam, ponieważ oślepiła mnie duża ilość światła i biała barwa pokoju. Zaciskając oczy, mruknęłam coś pod nosem niezrozumiałego. Chciałam przetrzeć oczy i przyzwyczaić je do panującego światła, tymczasem gdy podniosłam lekko rękę znów poczułam ból. Zdezorientowana otworzyłam oczy, a mój wzrok powędrował do lewej ręki, na której pojawił się równie oczojebny biały gips. What the hell? Usiadłam wolno, dalej patrząc niezrozumiale na gips, a każdy ruch ręki jaki starałam się wykonać - kończył się bólem i moim syknięciem. Świetnie. Mam prawdopodobnie złamaną rękę i.. Wtedy do mnie dotarło, że przecież ktoś, a raczej Caroline, mnie podkosiła na boisku. Odsunęłam kołdrę, by przyjrzeć się nodze, ale jak się również okazało.. Mam bandaż na prawej łydce. Jęknęłam żałośnie i opadłam plecami na łóżko. Świetnie, po prostu świetnie. Westchnęłam głęboko i zamykając oczy pokręciłam niedowierzanie głową. Chwila.. Gdzie ktokolwiek z mojej rodziny?! Podniosłam się gwałtownie przez co przypadkowo ruszyłam ręką; syknęłam patrząc wrogo na biały gips. Jak na zawołanie ktoś wszedł do sali. Mówiąc ktoś, mam na myśli lekarz, a za nim...
- Hope! - pisnęła przeraźliwie moja siostra tuląc mnie na tyle mocno, że przez chwilę nie mogłam zabrać wystarczającej ilości tlenu. Popukałam ją lekko po plecach. - Nic ci nie jest?! Jak się czujesz? Wszystko okey? Hope odpowiedz cokolwiek! - blondynka zasypała mnie najróżniejszymi pytaniami zmartwiona gdy mnie puściła. Usiadła na krańcu łóżka i patrzyła mi troskliwie w oczy.
- Izzy? - powiedziałam cicho, nie przetwarzałam teraz za dobrze informacji. Byłam obolała, a w dodatku ta ręka i...
- Panno Anderson, pani siostra potrzebuje teraz chwili spokoju. - mruknął nauczyciel i uśmiechnął się lekko sugerując mojej siostrze, by na chwilę mnie zostawiła. Westchnęła i przejeżdżając swoją dłonią po moim bladym policzku wyszła szurając butami i znikła za drzwiami. A zamiast niej pojawili się koło mnie nasi rodzice. Ojciec stał koło doktorka, a matka usidła na krzesełku obok.
- Co się stało, prędzej, że ja..? - wreszcie wydusiłam coś z siebie patrząc na gips, to na doktora lub rodziców szukając odpowiedzi.
- Zemdlałaś na skutek dość bolesnego urazu lewej ręki, a w połączeniu z lekkim urazem kości piszczelowej dało to tylko większy efekt. - westchnął gość w białym kitlu, a rodzice jedynie potwierdzili to lekkim skinięciem głowy.
- Panie doktorze, ile nasza Hope będzie musiała mieć te opatrunki? - zapytała moja matka, a ja popatrzyłam na nią, jednak mój wzrok szybko znów powędrował do gipsu i nogi. Usiadłam na krańcu łóżka patrząc tępo w podłogę.
- Bandaż z jakiś tydzień, może półtorej gdyby jeszcze bolało, a gips.. z jakieś.. - zaczął szukać w swoim notatniku. A ja spojrzałam na niego wyczekująco. No heloł, od tego zależy mój mecz! - z jakieś... cześć tygodni, no, ewentualnie pięć jak zobaczymy, że kość się dobrze zrosła. - uśmiechnął się blado do nas, a widząc moją koszulkę piłkarską dodał: - na jakiś czas musisz zrobić sobie przerwę od gry, przykro mi.
Poczułam jak robi mi się słabo. Odpuścić piłkę?! Co to to nie.
- M-mogę się przejść?.. - zapytałam smętnie, choć z małą nadzieją. Muszę się przewietrzyć inaczej tu padnę, znowu. Spojrzałam na lekarza robiąc smutną minkę, na co ten tylko westchnął.
- Idź, ale się nie przemęczaj. - dodał i podał mi dwie kule. - Ale masz używać tego. - dodał jeszcze, na co posłałam mu mordercze spojrzenie i parsknęłam w odpowiedzi. Po moim trupie, koleś. Wyszłam z sali czym prędzej, starając się nie kuleć i rozejrzałam się w poszukiwaniu siostry. W tym dziwne, że jej nie ma na korytarzu. Postanowiłam wyjść na zewnątrz. Temperatura była naprawdę idealna, było naprawdę cieplutko, a szpital był otoczony małym parkiem z dużą zieleni. Wzięłam głęboki wdech czując świeże powietrze, a nie powietrze z dużą ilością środków do dezynfekcji i innymi takimi. Znów się rozejrzałam. Pusto, pusto w sensie, że brak Izzy i cicho. To dziwne. Zmarszczyłam brwi i już chciałam ponownie wrócić do środka, gdy do moich uszów dotarł zachrypnięty, męski głos i.. wściekłe wydarcie się Izzy. Zdziwiona wychyliłam się lekko zza ściany i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Moja siostra wyglądała na lekko zdenerwowaną i roztrzęsiona - to chyba ma związek ze mną, ale shhh - a obok niej stał kto? Harry. Harry, który ją najwyraźniej pocieszał i.. Zakryłam usta zdrową dłonią. Chłopak położył swoją dłoń na ramieniu blondynki, wyglądał na zdenerwowanego, ale w taki specyficzny sposób, w taki sposób gdy chłopak..
- Jest zakochany.. - dokończyłam cicho. Uśmiechnęłam się i cieszyłam się w głębi duszy. Przecież oni do siebie pasują.. A ona.. Teraz właśnie go odpycha i drze się na niego. Taak, ma troszeczkę trudny charakter, ale jej przejdzie. Wróciłam jednak myślami do naszych Haselle, niestety, zdążyłam tylko usłyszeć końcówkę. Styles chciał ją przytulić, ale nie zrobił tego, ponieważ się powstrzymał, na szczeście nie uszło to mojej uwadze.
- Zostaw mnie. - syknęła Izzy, odpychając go i odchodząc gdzieś. Chłopak westchnął smętnie i też już chciał iść kiedy ja znalazłam się obok, a raczej oparłam o ścianę krzyżując ręce i czekając aż mnie zauważy.
- Dlaczego jej tego nie powiesz? - mruknęłam. Uśmiechnęłam się blado patrząc mu w oczy. Tak jak myślałam gdy się odwrócił w moją stronę i mnie zobaczył, wystraszył się lekko i trochę speszył.
- Co niby mam jej powiedzieć? - odmruknął chłodno patrząc gdzieś na bok. Westchnęłam ironicznie.
- Harry, nie udawaj, widać że ci się podoba. - powiedziałam cicho, a kąciki jego ust się wreszcie delikatnie podniosły i spojrzał mi wreszcie w oczy.
- Jesteś niemożliwa Hopey. - zaśmiał się cicho i rozczochrał mi włosy zachowując się niczym starszy brat, na co oboje się znów zaśmialiśmy. Puścił mi oczko i pożegnawszy się poszedł w swoją stronę. Westchnęłam uradowana, i ruszyłam wolnym krokiem do szpitala patrząc na gips, i tak właśnie na kogoś wpadłam. Na kogoś kto ma ten idealny, irlandzki akcent. Chwila.. O Boże.
- Cześć Hope.. - blondyn uśmiechnął się blado. - Jak się czujesz? - dodał po chwili gdy spojrzał mi w oczy. Trochę speszony i zmartwiony.
- H-hej Niall. - wydukałam, zaśmiałam się cicho po chwili. - Chyba nie będę mogła przyjść na trening. - mruknęłam podnosząc lekko złamaną rękę na której miałam gips. Chłopak rozchmurzył się lekko na co wskazywał jego cichy chichot. Momenty później już szliśmy wolnymi krokami do budynku.
- Czujesz się lepiej? - dodał po chwili. Skinęłam lekko głową, i nie patrząc pod nogi, potknęłam się, ale w samą porę złapał mnie Irlandczyk. Odległość między nami była naprawdę mała. Byliśmy tak blisko siebie, i coraz bliżej.. I bliżej... I bliżej.. Dzieliło nad zaledwie kilka centymetrów, po czym odskoczyliśmy od siebie przerażeni gdy usłyszeliśmy za nami chichot Izzy i Calluma. Jak na zawołanie od razu staliśmy na nogach jak gdyby nigdy nic. Oboje zarumienieni spojrzeliśmy w różne strony, trochę speszeni. Po chwili niebieskooki posłał mi przepraszające spojrzenie z bladym uśmiechem i pożegnał się, i tak jak wcześniej Harry - udał się do domu, a ja dołączyłam do przyjaciół. Czas do domu!
Isabella
To, co działo się na treningu jest nie do opisania... Szok. Totalny szok. Hopey, moja biedna Hopey przewróciła się i straciła przytomność. A przez kogo? Przez Carli oczywiście! Nawet Harry, który siedział obok mnie (na co już totalnie nie zwracałam uwagi) nieźle się wkurzył. Ta farbowana blond lala bezczelnie, na oczach wszystkich podłożyła mojej siostrze nogę, przez co ta upadła na zimną trawę. Wśród uczniów jak i nauczycieli wybuchło niemałe zamieszanie. Zbiegłam szybko z trybun i pognałam w stronę poszkodowanej Hope. Dziewczyna leżała nie przytomna, a trener wzywał karetkę.
- Coś Ty jej zrobiła?! - rzuciłam się z pazurami na Caroline. Ta nic sobie jednak z tego nie robiła. Była wręcz z siebie dumna, co jeszcze bardziej mnie irytowało. - Ty zawistna zdziro!
- Zostaw ją. Nie warto. - Harry złapał mnie za łokcie i przyciągnął mnie do siebie. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy. Szczerze? Poczułam się mega dziwnie. W jego szmaragdowych paczadłach było coś... miłego? O ile mogę to tak nazwać. Po 10 sekundach jednak oprzytomniałam i wyrwałam się Styles'owi.
Karetka dotarła do szkoły w przeciągu może pięciu minut. W tym czasie Hopey nadal była nieprzytomna. Tylko trener z pomocą Nialla ułożyli ją w pozycji bezpiecznej na przyniesionym przeze mnie i Calluma materacu. Przed przyjazdem ratowników, pani Hirgh, dyrektorka, wygoniła wszystkich do klas. Zostałam tylko ja, Niall, trener, biolożka i moja biedna Hope.
Ratownicy medyczni pozwolili mi jechać karetką i po drodze dali mi leki na uspokojenie bo, prawdę mówiąc, byłam tak roztrzęsiona, że ledwo trzymałam się na nogach. Sama już teraz dobrze nie wiem jak zadzwoniłam do rodziców, aby powiedzieć im co się stało.
W szpitalu kiwałam się nerwowo na krzesełku.
- Ja ją zabiję... - syknęłam na myśl, przez kogo tu teraz jesteśmy.
- Uspokój się Izzy. - Niall, który również przyjechał do szpitala, tylko swoim samochodem, siedział obok mnie i głaskał mnie dłonią po plecach. - Z Hope wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Obyś miał rację. - niewiele myśląc przytuliłam się do Irlandczyka. Ten ścisnął mnie jeszcze mocniej. - N...Niall...dusisz. - zaskoczony chłopak uwolnił mnie z uścisku po czym cicho się zaśmialiśmy. - Ale Caroline i tak zabiję. - puściłam Niallerowi oczko.
Po chwili na korytarzu pojawili się zdezorientowani rodzice. W oczach mamy można było dostrzec zaskoczenie połączone ze strachem, a w taty? Powaga i przejęcie w jednym.
- Co się tak właściwie stało? - mama spojrzała na mnie pytająco.
Nie zdążyłam jej jednak odpowiedzieć, bo na horyzoncie pojawił się lekarz i rodzice zniknęli w mgnieniu oka.
- Teleport czy co? - wymamrotałam niewyraźnie sama do siebie. - Nie... Ja tu nie wysiedzę! - podniosłam się z krzesła i uchyliłam drzwi, którymi jakieś dwie minuty temu wyszedł facet w tym śmiesznym białym "fartuszku". Kitlu. czy jak się to tam zwie... Przemknęłam korytarzem i zajrzałam do sali.
- Hope! - pisnęłam radośnie, ściskając mocno moją kochaną siostrzyczkę. W życiu bym nie powiedziała, że będę w stanie tak mocno kochać tą szatynkę (po siostrzanemu oczywiście) Nagle poczułam, że Hopey puka mnie dłońmi po plecach. Dobra, bo zaraz ją uduszę! - Nic ci nie jest?! Jak się czujesz? Wszystko okey? Hope odpowiedz cokolwiek! - Oderwałam się od siostry i nie mogłam powstrzymać wszystkich pytań, które mnie dręczyły. W końcu usiadłam na łóżku i spojrzałam na siostrę troskliwie.
- Izzy? - Zrobiłam wielkie oczy. Chyba się jeszcze nie wybudziła za dobrze.
- Panno Anderson, pani siostra potrzebuje teraz chwili spokoju. -Nauczyciel, który sama już nie wiem skąd się wziął w sali, zasugerował mi swoim uśmiechem, abym najlepiej wyszła. Z moich ust wydobyło się nędzne westchnięcie, po czym pogłaskałam jeszcze Hopey po policzku i niemrawym krokiem opuściłam pomieszczenie. W progu minęłam się z rodzicami, którzy na nie nawet nie spojrzeli. Tak, olewajcie mnie kurwa wszyscy... Rozejrzałam się po korytarzu. Nialla, który siedział wcześniej ze mną na krzesłach, już nie było. Wzruszyłam ramionami, po czym poczułam nieposkromioną potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza. Przed szpitalem było bardzo cicho i niemalże bezludnie. Lubiłam towarzystwo ludzi więc poczułam się nieco dziwnie. Zamknęłam jednak oczy i wychyliłam głowę do tyłu. Łapałam "świeże" powietrze, które i tak pełne było spalin.
- Caroline wylądowała na dywaniku u dyrektorki. - moich uszu dobiegł męski głos.
- No i bardzo dobrze. - uśmiechnęłam się na myśl, że może wywalą tą żmiję na zbity ryj. Po chwili jednak mój powolny mózg uświadomił mnie, z kim rozmawiam. Otworzyłam szeroko oczy i morderczym wzrokiem spojrzałam na Harry'ego. - Czego tu do cholery chcesz?!
- Uciekłem ze szkoły. Martwię się o Hope.. - myślałam, że szerzej moje oczy już się nie mogą otworzyć, a jednak.
- Ty?! Ty się o nią martwisz?! Pff.. Dobry żart.- parsknęłam. - Tylko szkoda, że mnie nie śmieszy.
- O co Ci chodzi, Izzy? - głos Loczka był spokojny i... miły?
- Lepiej przyznaj się od razu, że chcesz dokończyć dzieło Carli. Otóż ja Ci nie pozwalam! - może i mówiłam pewnie, ale w gruncie rzeczy cała dygotałam. Wiedziałam, że Hope ma złamaną rękę i pewnie teraz siedzi na łóżku, przytulana przez mamę, a tata głaszcze ją po włosach; ale mimo to, bałam się. Bałam się Caroline. Do czego ona może się jeszcze posunąć?
- Hej, spokojnie. - Hazz położył mi rękę na ramieniu i spojrzał głęboko w oczy... Tak samo jak wtedy na boisku. To było totalnie-mega dziwne. Ogólnie Harry był wtedy taki jakiś dziwny. Stał sztywno i non-stop przygryzał wargę. W pewnym momencie rozłożył ręce, tak jakby chciał kogoś przytulić (w tym wypadku mnie), ale się powstrzymał.
- Zostaw mnie. - powiedziałam chyba trochę zbyt ostro i odeszłam w kierunku parkingu, na którym wypatrzyłam Calluma, który mocował się ze swoim BMX'em.
- Żyje?! Wszystko z nią okey? W jakim jest stanie? Izzy! Obudź się!- potrząsnął mną przez co wyrwałam się z transu. Cały czas miałam przed oczami spojrzenie Harry'ego. Te szmaragdowe tęczówki... Izzy! Do jasnej psia mać anielki! Weźże się ogarnij. To je Harry! Jego nie lubimy! Helloł!
- Ma złamaną rękę i coś z nogą. - wymamrotałam gapiąc się nieobecnym wzrokiem w rower chłopaka.
- No to chodźmy do niej! - Callum posmyrał mnie po karku, gdzie miałam najgorsze łaskotki, zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w stronę szpitala. Zauważyłam Hope przed wejściem do szpitala. Towarzyszył jej Niall. Chciałam się zapytać Irlandczyka gdzie się podziewał, ale szybko zniknął pozostawiać Hopey samą. Szatynka zauważył nas i przykuśtykała do nas.
- Nie przemęczaj się, córciu. - rodzice pojawili się momentalnie przy nas. - Możemy jechać do domu.
- Tak? - spojrzałam zaskoczona na tatę. Może i jestem głupia, ale nie na tyle żeby nie wiedzieć, że po wypadkach wymagane są serie badań. Postanowiłam to jednak olać. Jak to ja... - Wrócę z Callumem.
Rodzice tylko się uśmiechnęli i poszli do samochodu. Ja zaś udałam się z moim przyjacielem po rower.
- Cholera, a tyle się namęczyłem żeby go tu przycumować. - chłopak zgarbił się i zaczął odczepiać BMX'a od drążka.
- Pech. - uśmiechnęłam się złośliwie i spojrzałam w przestrzeń.
- Więc powiadasz, że Carli miała opierdol przed całą szkołą...- przejechałam palcem po brodzie, robiąc minę antycznego myśliciela.
- A wiesz jaka była czerwona? Normalnie tak jak Ty na przedstawieniu przedszkolnym, w którym grałaś buraczka.
- Nie przypominaj mi tego... - dźgnęłam ciemnego blondyna palcem w biodro.
- To bolało! - syknął na co tylko się zaśmiałam. - Ej! - chłopak zagrodził mi drogę ręką. - Co za cholera...
Przeniosłam swój wzrok w miejsce, w które gapił się Callum.
- Czy to nie jest Zayn? - spytałam z niedowierzaniem.
- To Twój chłopak. Powinnaś chyba to wiedzieć. - Underwood spojrzał na mnie kpiącym wzrokiem.
- No okey, okey. To Zayn. Ale ta dziewczyna? - przymrużyłam oczy. - Nie wyglądają na odwiecznych przyjaciół.
- Bo nimi nie są. Wiedziałbym coś o tym. - Uniosłam pytająco brew. - Ta blondynka to moja kuzynka, Perrie. Mówiłem Ci.
- Ach... No tak. - pacnęłam się w czoło. - Ale skąd się znają?
- Wtedy, co przyjechałem Zayn mnie odprowadzał, co nie? - kiwnęłam potwierdzająco głową. - No to po drodze prawił mi kazania. Żebym sobie nic nie wyobrażał. Że jesteś jego dziewczyną i bla bla bla. A jak zobaczył u mnie w progu Perrie to normalnie ślinka mu pociekła..
Spojrzałam jeszcze raz na piękną parkę, po czym wyjęłam telefon i zrobiłam im zdjęcie.
- Mam na niego dowody. - uśmiechnęłam się i razem z Callumem ruszyliśmy do domu.
- Izzy? - Zrobiłam wielkie oczy. Chyba się jeszcze nie wybudziła za dobrze.
- Panno Anderson, pani siostra potrzebuje teraz chwili spokoju. -Nauczyciel, który sama już nie wiem skąd się wziął w sali, zasugerował mi swoim uśmiechem, abym najlepiej wyszła. Z moich ust wydobyło się nędzne westchnięcie, po czym pogłaskałam jeszcze Hopey po policzku i niemrawym krokiem opuściłam pomieszczenie. W progu minęłam się z rodzicami, którzy na nie nawet nie spojrzeli. Tak, olewajcie mnie kurwa wszyscy... Rozejrzałam się po korytarzu. Nialla, który siedział wcześniej ze mną na krzesłach, już nie było. Wzruszyłam ramionami, po czym poczułam nieposkromioną potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza. Przed szpitalem było bardzo cicho i niemalże bezludnie. Lubiłam towarzystwo ludzi więc poczułam się nieco dziwnie. Zamknęłam jednak oczy i wychyliłam głowę do tyłu. Łapałam "świeże" powietrze, które i tak pełne było spalin.
- Caroline wylądowała na dywaniku u dyrektorki. - moich uszu dobiegł męski głos.
- No i bardzo dobrze. - uśmiechnęłam się na myśl, że może wywalą tą żmiję na zbity ryj. Po chwili jednak mój powolny mózg uświadomił mnie, z kim rozmawiam. Otworzyłam szeroko oczy i morderczym wzrokiem spojrzałam na Harry'ego. - Czego tu do cholery chcesz?!
- Uciekłem ze szkoły. Martwię się o Hope.. - myślałam, że szerzej moje oczy już się nie mogą otworzyć, a jednak.
- Ty?! Ty się o nią martwisz?! Pff.. Dobry żart.- parsknęłam. - Tylko szkoda, że mnie nie śmieszy.
- O co Ci chodzi, Izzy? - głos Loczka był spokojny i... miły?
- Lepiej przyznaj się od razu, że chcesz dokończyć dzieło Carli. Otóż ja Ci nie pozwalam! - może i mówiłam pewnie, ale w gruncie rzeczy cała dygotałam. Wiedziałam, że Hope ma złamaną rękę i pewnie teraz siedzi na łóżku, przytulana przez mamę, a tata głaszcze ją po włosach; ale mimo to, bałam się. Bałam się Caroline. Do czego ona może się jeszcze posunąć?
- Hej, spokojnie. - Hazz położył mi rękę na ramieniu i spojrzał głęboko w oczy... Tak samo jak wtedy na boisku. To było totalnie-mega dziwne. Ogólnie Harry był wtedy taki jakiś dziwny. Stał sztywno i non-stop przygryzał wargę. W pewnym momencie rozłożył ręce, tak jakby chciał kogoś przytulić (w tym wypadku mnie), ale się powstrzymał.
- Zostaw mnie. - powiedziałam chyba trochę zbyt ostro i odeszłam w kierunku parkingu, na którym wypatrzyłam Calluma, który mocował się ze swoim BMX'em.
- Żyje?! Wszystko z nią okey? W jakim jest stanie? Izzy! Obudź się!- potrząsnął mną przez co wyrwałam się z transu. Cały czas miałam przed oczami spojrzenie Harry'ego. Te szmaragdowe tęczówki... Izzy! Do jasnej psia mać anielki! Weźże się ogarnij. To je Harry! Jego nie lubimy! Helloł!
- Ma złamaną rękę i coś z nogą. - wymamrotałam gapiąc się nieobecnym wzrokiem w rower chłopaka.
- No to chodźmy do niej! - Callum posmyrał mnie po karku, gdzie miałam najgorsze łaskotki, zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w stronę szpitala. Zauważyłam Hope przed wejściem do szpitala. Towarzyszył jej Niall. Chciałam się zapytać Irlandczyka gdzie się podziewał, ale szybko zniknął pozostawiać Hopey samą. Szatynka zauważył nas i przykuśtykała do nas.
- Nie przemęczaj się, córciu. - rodzice pojawili się momentalnie przy nas. - Możemy jechać do domu.
- Tak? - spojrzałam zaskoczona na tatę. Może i jestem głupia, ale nie na tyle żeby nie wiedzieć, że po wypadkach wymagane są serie badań. Postanowiłam to jednak olać. Jak to ja... - Wrócę z Callumem.
Rodzice tylko się uśmiechnęli i poszli do samochodu. Ja zaś udałam się z moim przyjacielem po rower.
- Cholera, a tyle się namęczyłem żeby go tu przycumować. - chłopak zgarbił się i zaczął odczepiać BMX'a od drążka.
- Pech. - uśmiechnęłam się złośliwie i spojrzałam w przestrzeń.
- Więc powiadasz, że Carli miała opierdol przed całą szkołą...- przejechałam palcem po brodzie, robiąc minę antycznego myśliciela.
- A wiesz jaka była czerwona? Normalnie tak jak Ty na przedstawieniu przedszkolnym, w którym grałaś buraczka.
- Nie przypominaj mi tego... - dźgnęłam ciemnego blondyna palcem w biodro.
- To bolało! - syknął na co tylko się zaśmiałam. - Ej! - chłopak zagrodził mi drogę ręką. - Co za cholera...
Przeniosłam swój wzrok w miejsce, w które gapił się Callum.
- Czy to nie jest Zayn? - spytałam z niedowierzaniem.
- To Twój chłopak. Powinnaś chyba to wiedzieć. - Underwood spojrzał na mnie kpiącym wzrokiem.
- No okey, okey. To Zayn. Ale ta dziewczyna? - przymrużyłam oczy. - Nie wyglądają na odwiecznych przyjaciół.
- Bo nimi nie są. Wiedziałbym coś o tym. - Uniosłam pytająco brew. - Ta blondynka to moja kuzynka, Perrie. Mówiłem Ci.
- Ach... No tak. - pacnęłam się w czoło. - Ale skąd się znają?
- Wtedy, co przyjechałem Zayn mnie odprowadzał, co nie? - kiwnęłam potwierdzająco głową. - No to po drodze prawił mi kazania. Żebym sobie nic nie wyobrażał. Że jesteś jego dziewczyną i bla bla bla. A jak zobaczył u mnie w progu Perrie to normalnie ślinka mu pociekła..
Spojrzałam jeszcze raz na piękną parkę, po czym wyjęłam telefon i zrobiłam im zdjęcie.
- Mam na niego dowody. - uśmiechnęłam się i razem z Callumem ruszyliśmy do domu.
~ Jeżeli czytasz i chcesz następny rozdział to zostaw komentarz :D ~
_______________________________________
P: Nie wiem jak u was, ale to mój ulubiony i najbardziej ekscytujący rozdział. :D Chyba zaczynamy się rozkręcać powoli z naszą historyjką. Aww pojawiły się kolejne słodkie momenty.
A wy. jak oceniacie rozdział?
Co myślicie o Niallu i Hopey? :) Wolicie Nizzy czy Niopey? :D
W: Jejku... chyba najdłuższy rozdział w historii BLTN. P ma rację, rozkręcamy się ;D
Jak wam się podobał rozdział? Dla mnie jest genialny xD
Mam nadzieję, że nadal ciekawią was losy Hopey i Isabelli :) Shippujecie kogoś, jak to zawsze P pyta? xDD
Pozdrowionka xx
P: I'm a Princess! XD
A wy. jak oceniacie rozdział?
Co myślicie o Niallu i Hopey? :) Wolicie Nizzy czy Niopey? :D
W: Jejku... chyba najdłuższy rozdział w historii BLTN. P ma rację, rozkręcamy się ;D
Jak wam się podobał rozdział? Dla mnie jest genialny xD
Mam nadzieję, że nadal ciekawią was losy Hopey i Isabelli :) Shippujecie kogoś, jak to zawsze P pyta? xDD
Pozdrowionka xx
P: I'm a Princess! XD
Nizzy! Chociaż Niopey też są słodcy :)
OdpowiedzUsuńKocham !!!!! Czekam na jakąś parke (Hizzy(?) I Niope(?) <3)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Award ;) Gratulacje! Więcej na moim blogu:
OdpowiedzUsuńempire-fanfiction1.blogspot.com/
Kocham! No niech się Niall zdecyduje! Albo jedna, albo druga-proste. Jaki Harry jest słodki <3 Już nie mogę się doczekać, aż powie Izzy co czuje <3
OdpowiedzUsuń