środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 12

Hope

Po niecałej godzinie stania w korku wreszcie udało nam się wrócić do domu. Podjechaliśmy na podjazd, a w między czasie wszyscy już odpięli pasy. Chcąc szybko opuścić samochód, zrobiłam gwałtowny ruch przez co poczułam niemiłosierny ból. Syknęłam zaciskając oczy i przycisnęłam chorą rękę do brzucha. Wzięłam głęboki wdech i zaczynałam równać oddech. Nie zaprzeczę: bolało jak cholera, choć po chwili ból znikł, i mogłam spokojnie, wolno i bezpiecznie wysiąść z auta. Tak też zrobiłam i znów powtórzyłam ten zły ruch: chcąc trzasnąć drzwiami ruszyłam energicznie ręką zapominając o tym, że nie mogę. Przygryzłam dolną wargę starając się zatuszować kolejną dawkę bólu jaki sobie właśnie sprawiłam.
Po chwili byliśmy już w domu, a ja, wykończona - tym wszystkim co się ostatnio działo - padłam na kanapę wzdychając ciężko. Leżąc tak na plecach widziałam kątem oka telewizor, jednak cała moja uwaga skupiła się na białym gipsie u prawej ręki. Byłam przybita, a zarazem wściekła na wszystko, na rodziców, na lekarza, na cały świat, na ten feralny dzień, na ten trening, na Caroline... I na Harry'ego, który jest pieprzonym tchórzem by wyznać Izzy to co do niej czuje!
Walnęłam kilkakrotnie głową w poduszkę mając zamknięte oczy. Wszystko jest zbyt skomplikowane.
- Dlaczego życie nie jest prostsze?! - wybuchłam przykładając sobie poduszkę do twarzy. I tak nikt tego nie słyszał, jak zwykle. Nikt nigdy nie widzi kiedy potrzebuję pomocy, wsparcia, cokolwiek. Nic, po prostu nic. Jęknęłam żałośnie strącając gdzieś poduszkę po czym się rozejrzałam. Nikogo nie ma w pokoju, jak zwykle. Przekręciłam się na bok.
- Dlaczego nic nie może być prostsze.. - załkałam cicho chowając głowę w poduszkę. Nie wiedząc nawet kiedy zasnęłam, pewnie z przemęczenia. Obudziła mnie dopiero moja matka, szturchając mną lekko by mnie prawdopodobnie przebudzić.
- Hope, słonko, wstawaj.. - zaczęła. Niemrawie otworzyłam oczy by przyzwyczaić je do obecnego, porannego światła i się rozejrzałam leniwie. Izzy nigdzie nie było, taty też. - Śniadanie masz uszykowane w kuchni.  - dodała, a ja spojrzałam na nią pytającym i niepewnym wzrokiem. - Ze szkoły jesteś chwilowo zwolniona. - odpowiedziała jakby czytała mi w myślach i pocałowała mnie przelotnie w czoło. - A, i jeszcze jedno: niedługo wpadnie do ciebie Callum. - dodała gdy zapinała płaszcz do końca. - Pa kochanie. - dodała na końcu po czym usłyszałam tylko zamykanie drzwi. Nawet nie mogłam jakoś zareagować, wszystko działo się tak szybko. Dosypaliście mi czegoś w tym szpitalu, że reaguje tak wolno?! Patrzyłam z uchyloną szczęką w stronę drzwi gdzie jeszcze kilka sekund temu była nasza matka. Otrzepałam się i wstałam, wolno kierując się w stronę kuchni. Usiadłam na blacie i patrzyłam na miskę zapełnioną płatkami kukurydzianymi. Westchnęłam znużona i przesunęłam miskę jak najdalej czując, że zwymiotuję jak zjem jej zawartość. Apetyt gdzieś przepadł, a głodu nie czuć, czyli mogę żyć. Właśnie chciałam zeskoczyć z blatu gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. To pewnie Callum.
Zeskoczyłam wolno z owego blatu i równie wolno, szurając przy tym butami podeszłam do drzwi. Otwierając je, od razu przywitały mnie wesołe, szare tęczówki ciemnego blondyna.
- Hopey! - przywitał się radośnie, szczerząc się i pokazując białe uzębienie. Kąciki moich ust się lekko podniosły tworząc nieco wymuszony uśmiech. Nie miałam z czego się cieszyć.
- Callum. - odpowiedziałam wywracając oczami, niby nic, ale jednak ucieszyłam się co było słychać po moim głosie. Chłopak udał urażonego moją reakcję i równie przewrócił oczami, po czym niespodziewanie mnie przytulił; oczywiście uważając wcześniej na moją złamaną rękę. W mig poczułam się lepiej. Idealne lekarstwo na smutek = przytulenie. Gdyby wszyscy na świecie zaczęli się tulić to cała złość i inne negatywne emocje by zniknęły! 
Trzeba nad tym pomyśleć.
Zachichotałam pod wpływem jego siły, nieświadomie też w pewnym momencie położyłam głowę przy jego ramieniu mając zamknięte oczy i uśmiech pod nosem. Mrr, milutko. W pewnym momencie oboje się zaśmialiśmy i odkleiliśmy od siebie. Skinęłam głową w stronę salonu, i po chwili tam się znaleźliśmy.
- Więc.. Co tam? - zaczęłam nie mają pomysłu na temat do rozmowy, szurając lekko butami podeszłam do framugi od kuchni, gdy w tym czasie chłopak usadowił się wygodnie na kanapie.
- Raczej dobrze.. A u ciebie? - zmarszczył lekko brwi nieco rozbawiony. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi i udałam się do kuchni. - Lepiej się już czujesz?
- Nie jest źle, choć mogłoby być lepiej. - mruknęłam niezbyt zadowolona gdy spojrzałam na gips. Pokręciłam głową nie dowierzając. - Chcesz coś? Do picia? - dodałam po chwili. Stałam na palcach chcąc dosięgnąć dwa kubki z górnej półki. Ale jak to na pechowca <czyt. mnie> przystało - przypadkowo strąciłam jeden z kubków, ponieważ nie chwyciłam zbyt dobrze owego szklanego naczynia, a skutkiem tego było, że się rozbił na podłodze i wywołał mały huk.
- Hope! Jesteś cała?.. - w kuchni od razu pojawił się Callum.
- Tak, jeszcze żyję. - uśmiechnęłam się złośliwie po czym westchnęłam i kucnęłam chcąc zgarnąć resztki szkła.
- Zostaw, ja to zrobię. - szarooki chłopak poszedł w moje ślady i również kucnął, obok mnie. Wywróciłam oczami ironicznie.
- Nie jestem jeszcze kaleką.. Podkreślając 'jeszcze' - mruknęłam wstając. - Naprawdę, mogę sama to zrobić!
Underwood się zaśmiał cicho i spojrzał na mnie uroczo.
- Pamiętasz jeszcze co ci mówił lekarz? Masz się oszczędzać. - odpowiedział łagodnie gdy wrzucił resztki szkła do kosza. Wstał i oparł się jedną ręką o blat. - Więc po to tu jestem, Hopey. - uśmiechnął się i poczochrał dłonią mi włosy, a moje poranne uczesanie szlag trafił.
- Będziesz mi jeszcze płacić za fryzjera jak tak dalej będziesz mi niszczyć fryzurę. - fuknęłam udając urażoną. Zaśmiał się cicho, a ja poszłam w jego ślady.
- Dobrze już dobrze, chcesz coś? - wskazał na blat, po chwili - w przeciwieństwie do mnie - bez problemu sięgnął dwa kubki w kolorze czerwonym.
- Staromodnie, może kakao? - zachichotałam i stając przy blacie - zaraz po jego lewej stronie - podałam mu pojemniczek wypełniony do połowy czekoladowym niebem w proszkowej formie. Chichotałam cicho, podając mu mleko z lodówki. Właśnie chciałam zalać mlekiem nasze kakao, ale najpierw oczywiście musiałam podeżreć trochę suchego kakaa, ale Callum zdzielił mnie lekko szmatką po zdrowej ręce.
- Za co?! - fuknęłam patrząc na niego urażonym wzrokiem.
- Won do salonu, pożeraczu kakaa. - przewróciłam oczami. Chciałam teraz wrócić do poprzedniej planowanej czynności, czyli zalaniem mlekiem kakaa, ale znów chłopak mi przeszkodził. - Won mi stąd. - zaśmiał się cicho na co go dźgnęłam w bok.
- Ale to nie jest męcz... - zaprotestowałam. Człowieku, zaraz powiesz że oddychanie jest zbyt ciężkie!
- Nie ma. Do salonu, już. - ponaglił mnie, na co tylko mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem. Zachichotał, a ja wywracając oczami ułożyłam się wygodnie na kanapie, zajmując oczywiście całą wolną przestrzeń. Callum wziął ostrożnie oba kubki i również pojawił się w salonie. Położył gorące kakaa na stole i odchrząknął patrząc na mnie.
- Czego? - uśmiechnęłam się złośliwie, zatrzepotałam rzęsami przy tym.
- Przesuń swoje prześliczne cztery litery, bo całą kanapę zajmujesz. - posunęłam się się prędzej wytykając język na niego, a on sam usiadł na wolnym miejscu. Oparł się plecami o kanapę, tak też poszłam w jego ślady, jednak z tą różnicą że oparłam głowę na jego ramieniu. W między czasie upiłam łyk gorącego napoju, jednak po chwili cichy chichot Calluma mnie sprowadził na ziemie.
- Z czego tak rżysz? - uniosłam wyżej jedną brew przyglądając mu się zdezorientowana.
- Masz wąsa od piany.. - odpowiedział i starł kciukiem piany z moich ust. Zaczerwieniłam się lekko i spuściłam nieco głowę. W tym samym momencie kiedy chciałam coś powiedzieć usłyszałam dzwonek do drzwi oraz dość ciche pukanie. Zdezorientowana spojrzałam na Calluma, ten uniósł ręce ku górze w geście obronnym. Podniosłam się z kanapy i podeszłam do drzwi, nawet nie patrząc na wizjer. Otworzyłam drzwi i... Kogo ujrzałam?
- Hej Hope. - uśmiechnął się blado, a jego irlandzki akcent obił mi się o uszy. Uśmiechnęłam się szerzej na jego widok, ale co on tu robił? Powinien być na zajęciach i..
- Cześć Niall. - odpowiedziałam, gestem ręki pokazałam by wszedł do środka jak też później zrobił. - Co tutaj robisz? - zapytałam przyglądając mu się uważnie.
- Nie było cię w szkole i ch-chciałem.. - spuścił głowę nieco głowę gdy zaczął się jąkać. Na moje policzki wtargnął róż, również spuszczając lekko głowę. Callum ni stąd ni zowąd pojawił się za nami i uśmiechając się pod nosem skrzyżował ręce na torsie, opierał się plecami o pobliską ścianę. - Hope, dasz się zaprosić na spacer? - zaczął od nowa, uśmiechnął się nieśmiało gdy podniósł paczadła na moje paczadła. Zatkało mnie. Czy to właśnie nie na to, czekałam przez dobre pół roku?
- Emm.. - zaczęłam, zgubiłam się we własnej wypowiedzi, w środku cała dygotałam a na zewnątrz.. Uśmiechałam się głupkawo. Callum jakby czytał mi w myślach i wręcz popchnął mnie na Horana, na co ten posłał mu ucieszone spojrzenie.
- Ma wrócić za godzinę. - mruknął szarooki puszczając nam oczko. Niall uśmiechnął się pod nosem jako odpowiedź, a ja przewróciłam oczami.

~*~
Byliśmy z Niallem w pobliskiej kawiarence, śmialiśmy się cały czas, przez co zupełnie zapomniałam o.. no właśnie, gipsie. Nie zapomnę o tym chyba nigdy. Dlaczego?
Kiedy przyszło nam dane zamówić cokolwiek, przypadkowo otarliśmy się dłońmi, i tak jakoś popatrzyliśmy sobie w oczy uśmiechając się nieśmiało; jednak tą piękną atmosferę zepsuła kelnerka i zabraliśmy dłonie od siebie. To było miłe. Westchnęłam smętnie patrząc na złamaną rękę gdy właśnie Horan odprowadzał mnie do domu. Głowę miałam jak zwykle w chmurach.
- To tu. - zachichotał chłopak i skinął głową w stronę mojego domu. Uśmiechnęłam się smutno i pożegnałam się z Irlandczykiem. Wchodząc do domu, od razu napotkałam na swojej drodze uradowany wzrok i uśmiech Calluma. Pomógł mi zdjąć kurtkę i zaproponował zrobienie herbaty. Skinęłam lekko głową, więc poszedł do kuchni, a ja? Przechodząc przez korytarz zatrzymałam się przed lustrem, oglądając się dokładnie wzdłuż i wszerz. Uśmiechnęłam się blado do swojego odbicia i z krótkim westchnieniem udałam się do salonu. Na szczęście zawsze jest jakieś 'ale', tak też i teraz było. Przechodząc z korytarza do salonu zobaczyłam przez okno Izzy i.. Harry'ego. Uniosłam wyżej jedną brew, a to co zobaczyłam później o mało co nie zwaliło mnie z nóg!
Pisnęłam uradowana, niczym dziecko które dostanie upragnionego lizaka. To się naprawdę dzieje?


Izzy



Gdy wróciliśmy z Callumem, Hope spała. Kiedy jedliśmy obiad - Hope spała. Przy kolacji sytuacja się powtórzyła. Razem z Underwood'em nie wiedzieliśmy zbytnio o co chodzi.
- Dosypaliście jej coś do picia? - Nie mogłam się powstrzymać. Mama się udławiła, a oczy taty zrobiły się wielkie jak monety. - No co? Hope cały czas śpi. Nie ogarniam...
- Izzy... - zaczął pomału tata - Hope jest zmęczona, sporo dzisiaj przeszła. Jej marzenia się przekreśliły. Także widzisz, córciu, nie jest w najlepszym stanie. - westchnęłam ciężko, a na usta wtargnął się pokrzepiający uśmiech zrozumienia.
- Jutro może wpadnę do Hope? Żeby nie siedziała sama? - propozycja Calluma omal nie zrzuciła mnie z krzesła. A może Hopey mu się podoba? Ale powiedziałby i o tym...  Rodzice przystali na ofertę mojego przyjaciela, a ja nie skupiałam się już na kolacyjnej pogadance. Po mojej głowie łaziło już postanowienie: Caroline nie żyje! 

Następnego dnia pewnym krokiem przekroczyłam próg szkoły. Gdy wychodziłam z domu Hope jeszcze spała. To musiało być naprawdę dla niej ciężkie, skoro tyle śpi... 
Wzrokiem szukałam tej wstrętnej blond żmii. Obawiałam się jak zareaguję, ale jedno było pewne: Carli mnie popamięta.
Wreszcie zobaczyłam Evans przy jej szafce. Zacisnęłam dłonie w pięści i udałam się w kierunku tej jędzowatej blond-lali.
- Caroline! - warknęłam kiedy dzieliło nas około półtora metra. Dziewczyna niechętnie odwróciła się w moją stronę i oparła dłonie na biodrach.
- Czego chcesz, kurduplowaty dziwaku? - O nie... teraz sobie przegrabiłaś... Mój wzrost to moja sprawa!
Zabiję Cię suko! - to co się dalej stało było totalnym impulsem. Krótko mówiąc chwyciłam Caroline za te jej blond kudły i zaczęłam nią wręcz kręcić w kółko po korytarzu. Carli próbowała się jakoś wyrwać, ale mój uścisk był zbyt silny. Syczała, kiedy wyrywałam jej kolejne pęczki włosów. Moich złapać nie mogła bo starannie spięłam je w wysoką pytkę. Szczerze? Miałam wyjebane na to co powiedzą rodzice lub nauczyciele.
Wokół mnie i Caroline zebrała się niezła gromada uczniów. Kątem oka dostrzegłam Harry'ego, Louisa, Liama i Eleanor. Trójki nie znałam tak osobiście, ale jeśli są tacy jak Caroline to nie spieszy mi się do nowych znajomości. Ale ich miny były obłędne!
- Panno Anderson! - podbiegł do mnie nauczyciel biologii i siła zaczął rozdzielać mnie i Evans. Tak się szarpałam, że aż biedny pan Rowlens musiał mnie podnieść i zawlec do osobnej sali. - Co to miało znaczyć, Isabello?! - fuknął gdy tylko trochę ochłonęłam. - Takie zachowanie jest niedopuszczalne!
- Zasłużyła s..
- Milcz! Nie ujdzie Ci to na sucho. Dzisiaj dostajesz kozę, dwugodzinną. - otworzyłam z oburzenia usta, lecz po chwili je zamknęłam. Okey. Zagalopowałam się. - Teraz na lekcję. - wstałam i już miałam wyjść kiedy nauczyciel znów mnie zatrzymał w drzwiach. - Ma się to więcej nie powtórzyć. - skinęłam tylko głową i wyszłam. Tsaaa.. jeszcze jej dołożę! Jak nie teraz to kiedy indziej. Niekoniecznie w szkole...

No i musiałam iść do tej kozy... Ja to mam zajebiste życie po prostu... westchnęłam i weszłam do sali. O cholera! Co tu robi Styles?! Już wyobrażam sobie moją minę bo kiedy Loczek mnie zauważył zaczął się śmiać. Przewróciłam oczami i podeszłam do nauczyciela się zameldować. Potem nastała trudna chwila: usiąść z Harry'm czy z jakimś metalowcem z tłustymi włosami i na niezłej fazie. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do ławki znajomego mi zielonookiego.
- Wolne? - wskazałam palcem na krzesło.
- Ależ oczywiście, Izzy. Czekało na Ciebie. - Hazz poklepał dłonią siedzisko, a tylko uniosłam brew. Kolejny raz westchnęłam i zajęłam miejsce obok kędzierzawego.
- Za co siedzisz? - spytałam z ciekawością w głosie.
- Takie tam grzeszki. - podrapał się po karku.Wcześniej kupiłam sobie orzeszki ziemne więc nie byłam skazana na siedzenie głodna. Wyjęłam opakowanie i zaczęłam rozgniatać w palcach łupinki kolejnego orzeszka. - A mnie nie poczęstujesz? - Harry szczypnął mnie w biodro.
- Nie. - wzruszyłam ramionami.
- Izzy... - spojrzałam na chłopaka. Uśmiechał się jak psychopata, który chce mnie zgwałcić.
- Na co ta Caroline poleciała? - westchnęłam i przegryzłam orzecha. Ten człowiek był serio porąbany.
- Na to, na co Ty polecisz. - uniosłam w jego stronę brew. Że what the fuck?! - Przyznaj, że Ci się podobam. - orzeszek utknął mi w gardle i zaczęłam się dławić. Styles poklepał mnie po plecach.
- Wszystko w porządku, Anderson? - nauczyciel uniósł głowę. Kciukiem wskazałam, że jest okey i zacisnęłam oczy żeby trochę dojść do siebie.
- No widzisz? - ten triumf w głosie kędzierzawego był niezwykle irytujący.

Po jakiś 15 minutach wpyliłam wszystkie orzeszki i została mi pusta torebka. Z rozżaleniem spojrzałam na mój nienasycony brzuch. Nie chciało mi się wyrzucać skorupek do kosza dlatego zgarnęłam je na podłogę.
- Mam nadzieję, że to pozbierasz, Anderson. - Ten facet ma serio dobry wzrok. 
Schyliłam się pod ławkę i zaczęłam zbierać chwilę wcześniej zrzucone śmieci. Kilka skorupek leżało też pod nogami Harolda, dlatego sięgnęłam ręką i tam.
- Jak już tam jesteś, Izzy, to możesz wyświadczyć mi przysługę za orzeszka. - Harry przejechał dłonią po moich włosach. Szybko się podniosłam i zmierzyłam Styles'a najzimniejszym wzrokiem na jaki było mnie wtedy stać.
- Nie pozwalaj sobie. - burknęłam i poszłam w stronę kosza.

Zostało mi jakieś 10 minut odsiadki dlatego wyjęłam telefon i łącząc się z Wi-Fi, odwiedziłam społecznościówki. Hazz cały czas obserwował co robię. Troszkę mnie to irytowało, ale nie mogłam się do niego odezwać. Po chwili sam wyjął telefon i, podobnie jak ja, oparł łokcie na ławce jeżdżąc palcem po ekranie. Nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam na jego telefon. Aż otworzyłam usta. Chłopak najwyraźniej zauważył to i uśmiechnął się do mnie.
- Jest różnica, nie? - pomachał mi przed oczami najnowszym iPhone'm.
- Weź, ja mam jakiegoś cholernego szajsunga*! - jęknęłam i oparłam się na krześle.
- To niech Ci starzy zafundują taką zabawę. - Harry puścił mi oczko.
- Rodzice mi nigdy takiego nie kupią. Stwierdzili, że skoro ten działa to niepotrzebny mi nowy.
- Mogę sprawić, że nie będzie działał. - otworzyłam szerzej oczy. - Chcesz? - kiwnęłam szybko głową. - To dawaj tego Twojego sprzęta i jakiś długopis. - zrobiłam jak prosił. Chłopak przez kilka minut kombinował coś z tyłu telefonu. - Proszę. W żadnym serwisie Ci tego nie naprawią. Sprawdzałem. - oddał mi telefon. Przejechałam palcem po ekranie, aby odblokować komórkę, lecz ten nie zadziałał.
- Dzięki! Jesteś kochany... - w ostatniej chwili powstrzymałam się żeby go nie przytulić. - Ile za to chcesz?
- Z trzy. - Harry założył ręce za kark i zaczął huśtać się na krześle.
- Funty? Super, dzięki, akurat tyle mam. - zaczęłam szperać po kieszeniach. Loczek zaczął się śmiać co troszkę mnie zdziwiło.
- Zwariowałaś? Trzy razy. - wywróciłam oczami.
- Jesteś naprawdę popierdolony...- pokręciłam głową.

- Uważaj!- Harry zagrodził mi ręką drogę. W zamyśleniu wlazłabym pod samochód. Tak, Harry odprowadzał mnie do domu. W sumie byłam mu za to wdzięczna. Było ciemniej niż zawsze jak wychodziłam, więc trochę się bałam.
- Wybacz zamyśliłam się. - przejechałam dłońmi po ramionach. Nie dość, że było ciemno to jeszcze byłam cała zmarznięta.
- Chodź tu. - Hazz otoczył mnie ramieniem przez co zrobiło mi się odrobinę cieplej. To miłe z jego strony, ale muszę przyznać, że wyglądało to trochę zabawnie bo prawie że wchodziłam mu pod pachę.
- Tutaj mieszkam. - zatrzymaliśmy się pod moim domem. W gruncie rzeczy po drodze nie rozmawialiśmy ze sobą. To nawet lepiej, czasem nie miałam ochoty się z nim kłócić, a każda nasza rozmowa niemalże tak się kończyła. - Dzięki. I za telefon, i za odprowadzenie. - uśmiechnęłam się blado i zaczęłam się bawić palcami.
- Nie ma sprawy. - kąciki ust Harry'ego również powędrowały ku górze. - Nie jesteś taka złośliwa jak myślałem, Izzy. - nie wiedziałam, czy ma mnie to podbudować czy obrazić.
- Ty też jesteś w porządku. Tylko te Twoje pociągi seksualne... - oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Dobra. Zbieram się. Pa, Izzy. - Hazz pocałował mnie w policzek i odszedł. Przez chwilę stałam w totalnym osłupieniu. Odwróci się czy nie? Ha! Odwrócił się. Uśmiechnęłam się i pomachałam do niego.
- Pa...

*szajsung - potoczna nazwa pewnej firmy; wymyślona przez moją przyjaciółkę :D

~ Zostaw po sobie komentarz jeżeli oczekujesz na następny rozdział :) ~
2 komentarze = praca nad następnym rozdziałem
___________________________________

W: jak wam się podobał rozdział? Mi osobiście bardzo ;) nie będę się rozpisywać. Jesteście ciekawi, co dalej?xdd 
P: Hey ho, rozdział już jest! Co prawda spóźniony o jeden dzień, ale.. Ale przynajmniej jest.
Omfg wreszcie się doczekałam Hasella /Hizzy moments! *-* Są tacy lfgkghhkj. :D
A rozdział? Podoba się? No ja mam taką nadzieję! Czekamy na wasze komentarze. 
Ps. Na każde LBA odpowiemy niebawem, dziękujemy za nominację! :D *hug*

Kogo jak dotąd shippujecie? Macie jakąś upatrzoną parkę? :3

Haroline              - Harry & Carli
Hasella/Hizzy       - Harry & Izzy
Niopey                - Niall & Hope
Nizzy                  - Niall & Izzy
Zayzy                  - Zayn & Izzy
Horrey                 - Harry & Hope
Cazzy                  - Callum & Izzy
Cape                    - Callum & Hope
Zaype                  - Zayn & Hope
Louzzy                - Louis & Izzy
*Niektóre z tych "parek" nie miały jeszcze swoich momentów w tym ff.

4 komentarze:

  1. Nizzy! Lub Hizzy xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham tego bloga! Czytam go od niedawna, ale stał się jednym z moich ulubionych <3 Hahaha Harry mnie w tym rozdziale rozwalił swoimi tekstami, nie mogłam opanować śmiechu :D Ja shippuje Niopey, Hizzy <3 Życzę weny dziewczyny <3 Stworzyłyście zajebistego bloga :**

    OdpowiedzUsuń
  3. kochanie jest 8.02 i nie mam rozdziału :* a blog superaśny

    OdpowiedzUsuń

Szablon by
InginiaXoXo