piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 10

Isabella


- Leyla, złaź! - zepchnęłam siłą psa z łóżka. Ta biała kulka była bardzo fajnym psiakiem, ale też straszną przylepą. 
Kiedy wygramoliłam się z cieplutkiej pościeli moje skąpo ubrane ciało ogarnął nieprzyjemny zimny dreszcz. Był już październik więc w sumie co się dziwiłam. Krótkie spodenki i bokserka to nie najlepsza piżama.
- Izzy! Izzy! Rusz się szybko! - no tak... Hope i jej wielki dzień. W sumie nie wiem z czym taki wielki skoro to tylko trening... Zawody miały się odbyć dopiero następnego dnia.
- Spokojnie Hopey, dzisiaj jest tylko trening! Przeżyjesz. - w sumie mogłam sobie tak mówić. Moja siostra miała tak zaaferowaną głowę tym treningiem, że choćbym nie wiem co mówiła to i tak ona to oleje.
Ubrałam się w coś ciepłego i zaspanym krokiem ruszyłam na dół. Mama krzątała się po kuchni, a na jej twarzy, podobnie jak na twarzy Hope, malował się wyraz podekscytowania.
- Dzień dobry wszystkim. - pomachałam lekko w stronę domowników, a w odpowiedzi uzyskałam tylko złowieszcze "O! Jesteś wreszcie". - Callum wpadnie dzisiaj po nas?
- Dzisiaj chyba nie da rady. - westchnęła bez przekonania szatynka siedząca przy stole. Wzruszyłam bezwiednie ramionami i zajęłam miejsce obok niej. Po chwili mama postawiła przed nami kanapki z serem. Z serem? Really?! Gorszy shit niż mamy w szkole.... Jęknęłam przeciągle i chwyciłam jedną kromkę. W przeciwieństwie do mnie Hopey była jak Dziecko Słońca normalnie... Zajadała te kanapki jakby była najdoskonalszą potrawą na świecie. Patrząc na nią, tylko przewracałam oczami.
- Zbierajcie się dziewczyny. Szybko! Hope, jesteś gotowa? - mama chyba dostała okresu bo raz warczała, a za chwilę miała głos potulny jak baranek.
- Tak... chyba tak. - na twarzy mojej siostry pojawił się cień wątpliwości.
- Na górę i sprawdzić! - wzdrygnęłam się na krześle. Szybko skończyłam kanapkę i podążyłam za Hope,
Dziewczyna przeglądała z aptekarską dokładnością każdy zakamarek swojej torby. Znów przewróciłam oczami i usiadłam na łóżku.
- Denerwujesz się?
- I to jeszcze jak. - siostra spojrzała na mnie radosnym wzrokiem.- Ale wiesz... Warto! Dziękuję Ci Izzy. - wstałam aby przytulić szatynkę.
- Wystarczy tych czułości. Dziewczyny! Zbieramy się. - tata pomachał nam kluczykami od auta.
- Idziemy! - zawołałyśmy równocześnie i obie parsknęłyśmy śmiechem.

Droga do szkoły minęła nam w ciszy. Od czasu do czasu tata zarzucał jakiś temat, ale otrzymując od nas tylko nędzne monosylaby, zrezygnował.
- Jesteśmy! - zakomunikował z wyraźną ulgą kiedy pojazd zatrzymał się przed budynkiem liceum. - Powodzenia dziewczynki!
- Pa tato! - znów powiedziałyśmy jednocześnie. Westchnęłam ciężko i smętnym krokiem ruszyłam do szkoły bo piździło niemożliwie. To kurwa jest jesień czy środek zimy na Syberii?! 
- Czemu Bóg pokarał to liceum taką sierotą, jak Ty? - w tym znienawidzonym już do granic możliwości głosie, wyczułam ironię. Przewróciłam oczami i spojrzałam w rozwścieczone paczadła Carli.
- O! Caroline! Ja również nie posiadam się z radości, że Cię widzę! - wykrzywiłam usta w fałszywym uśmiechu. Dziewczyna właśnie świdrowała w moim czole niewidzialną dziurę, podczas gdy ja szukałam na nią haka. - O mój Boże! - złapałam się za głowę.
 - Czego? -  jej wzrok był niewzruszony.
- Te ciemne odrosty! One chyba nie miały być specjalnie, mam rację? - Carli wytrzeszczyła na mnie oczy po czym spojrzała po swoich "wiernych pieskach", które przytaknęły tylko głowami. Tleniona blondi pisnęła żałośnie i pobiegła z kumpelami w stronę łazienki.
- Czy ja Ci nie mówiłem, żebyś z nią nie zaczynała? - Pan Harry... No tak! Zawsze na czas! Ja pierdolę. Daj mi się nacieszyć sukcesem!
- A Ty jesteś moim ojcem? No właśnie. - Loczek przewrócił na moje słowa oczami. - A czekaj... Czemu tak się interesujesz moim konfliktem z Twoją dziewczyną?
- Bo martwię się o Ciebie. Nie chcę, żebyś miała problemy przez nią. Znam Caroline i wiem, że jest zdolna do wszystkiego... - Zaraz... Czy on się o mnie martwi? On?! Harry Styles?! Nie no, nie wierzę!
Bez słowa zmyłam się na lekcje. Nie mogłam się jednak na niczym skupić. Moje myśli krążyły wokół treningu Hope i słów Hazzy. Nialla nie było na lekcjach więc zmuszona byłam siedzieć sama. W końcu jednak przyszedł czas ostatecznego treningu przed wielkimi zawodami. Z niecierpliwością ruszyłam w stronę boiska.
- Ej! Weź kurtkę, bo zamarzniesz mi, Ty mała biała małpko! - Mała biała małpko? Callum, mógłbyś wymyślić coś lepszego... Ciemny blondyn w mgnieniu oka pojawił się obok mnie i nakrył mi ramiona ciepłą parką. - Jak Hope? Denerwuje się pewnie?
- To chyba Ty powinieneś wiedzieć. W końcu miałeś z nią lekcje. - uniosłam pytająco brew.
- Nie było jej cały czas. - wzruszył ramionami. - Nialla pewnie też, co?
- Tak... i musiałam siedzieć sama. No, miałam jeszcze możliwość siedzieć z zasmarkanym Rob'em. - skrzywiliśmy się oboje po czym zaczęliśmy się śmiać. - O nie... - burknęłam po chwili. Zayn... Nim zdołał mnie wypatrzyć schowałam się za jakimiś przystojniakami z klasy maturalnej.
- Co Ty wyrabiasz? - Callum spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Dobra.. Mniejsza o to. Dziwne jest to, że Carli też nie było.
- Pewnie zmagała się ze swoimi odrostami. - zachichotałam.
Udaliśmy się na boisko, na trybuny. Było już na nich niemałe zbiegowisko. Jednak mi i Callumowi udało się znaleźć miejsca siedzące. Rozglądałam się nerwowo dookoła. Sama nie wiem czemu. W pewnym momencie mój towarzysz dźgnął mnie palcem w biodro.
- Ał! Czego chcesz?! - udałam poirytowaną.
- Zobacz kto do nas idzie. - Underwood wskazał lekko palcem zmierzającego ku nam chłopaka. Nie, kurwa, nie Harry! W ostatniej chwili zorientowałam się, że obok mnie jest wolne miejsce. Nim zdążyłam powiedzieć, że zajęte, Loczek już wygodnie się na nim rozsiadł. Zabijcie mnie, zanim ja sama to zrobię...

Hope

Dzisiaj. Trening. Ważny trening. Trening przed jutrzejszym meczem, który reprezentuje szkołę w trurnieju. Pff, to nic takiego dla mnie. Właśnie. Czy to normalne że trzęsą mi się ręce?..
Gdy tylko weszłyśmy z Isabellą do szkoły już czułam te emocje przed jutrem. Nie potrafiłabym się skupić na jakiekolwiek lekcji. Wszystko mnie rozpraszało, to jest silniejsze ode mnie. Na szczęście nasz trener osobiście załatwił nam zwolnienie z zajęć.
Uradowana wraz z koleżankami z zespołu szybko powędrowałyśmy do szatni. W między czasie żartując ze wszystkiego, poczułam się choć na chwilę ważna. To taki mały odskok od tej pieprzonej rzeczywistości, a raczej naszej kochanej Carli, która podtruwa mi życie od kilkunastu lat. Ugh, na samą myśl przeszły mnie ciarki. Jak ja jej nie znoszę.
Przebrana w czarne krótkie, krótkie spodenki, białą bluzkę piłkarską z małym logiem naszej szkoły oraz z własnym przydzielonym mi numerem jaką się stała szczęśliwa "7"; przykucnęłam aby zawiązać swoje niskie, czarne trampki, które dziś musiały mi posłużyć w treningu ponieważ zapomniałam właściwego obuwia z domu. Mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem i wyszłam z szatni razem z grupą. Przybiłyśmy sobie piątki na szczęście i wyszłyśmy na boisko śmiejąc się z jakiejś głupoty.
Spojrzałam kątem oka na trybuny. Siedziało tam sporo osób. Zdziwiłabym się gdyby nie przyszło co najmniej połowę liceum.
Trener gestem ręki nakazał abyśmy podeszły na chwilę pod trybuny by jeszcze chwilę odpocząć przed rozgrywką. Skinęłyśmy lekko głowami i dalej uśmiechając się jak naćpane usiadłyśmy na ławcę przy trybunach. Od razu odwróciłam się w stronę siostry i pomachałam jej radośnie szczerząc się jak głupia. Zabawnie to mogło wyglądać, ale to zniewalające uczucie kiedy ktoś ci kibicuje kiedy robisz coś, co lubisz. Zaśmiałam się cicho, a Isabella posłała mi teraz mordercze spojrzenie. Zdziwiłam się i marszcząc lekko brwi spojrzałam znów na nią. Przytkałam usta dłońmi by nie wybuchnąć śmiechem i nie spaść z niskiej ławki. O Boże. Izzy siedziała między młotem a kowadłem, a właściwie to między Callumem a... Harrym.
Zaśmiałam się cicho posyłając jej rozbawione spojrzenie. Po chwili trener zagwizdał, na co nie zwróciłam najmniejszej uwagi i dalej podśmiewywałam się z sytuacji siostry. Trzymałam się za brzuch nie mogąc powstrzymać śmiechu, ale gdy po dłuższej chwili zauważyłam przerażenie Isabelli zaprzestałam jakichkolwiek ruchów. Izzy zakryła usta dłonią i mając wyszczerzone oczy patrzyła na boisko. Zadziwiające jest bardziej to, że Callum i Harry również mieli podobne miny, ale bardziej coś w stylu "co do cholery". Patrzyli niezrozumiale na boisko, wyglądali na zaskoczonych i wystraszonych jednocześnie. Ducha widzicie czy co?
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam wzrok w tą samą stronę. Pff, przecież to tylko Caroline jest na boisku, w stroju do takim jakim my mamy i robi sobie małą rozgrzewkę.. Pff, norma..
Czekaj...
Wróć.
CO?! Zamarłam, a w moim oku pojawił się jakiś tik nerwowy. Któż sobie właśnie oglądał paznokietki po czym posłał mi "buziaka" w locie uśmiechając się złośliwie? Czułam jak czerwienię się ze złości. Te farbowane kudły, ta tapeta na twarzy, te szpony jak u sępa... Caroline. C A R O L I N E.
Spojrzałam przerażona na Izzy szukając jakiś wyjaśnień. Ta posłała mi równie wystraszone i zażenowane spojrzenie, a Callum intensywnie patrzył wrogo na Carli. Widocznie on też miał złe przeczucia. Mój rozpaczliwy wzrok powędrował na Harry'ego, a nasze spojrzenia się spotkały. Kędzierzawy podniósł lekko ręce ku górze dając mi do zrozumienia, że nie ma z tym nic wspólnego, a jego równie przerażony i zdziwiony wzrok to potwierdzał. Nie mógł kłamać, nie potrafiłby tak dobrze tego zagrać. Kręcił lekko głową niedowierzanie patrząc znów na swoją dziewczynę; podobnie jak ja i Callum, też przeczuwał że coś jest nie tak i że to może się źle skończyć. Chciałam jeszcze podejść do Izzy, ale nasz trener mi bezczelnie przerwał gwiżdżąc prawie przy uchu swoim gwizdkiem. Westchnęłam żałośnie patrząc smutno w stronę przyjaciół. To zabawne jak cały mój entuzjazm znikł niczym bańka mydlana.
Gwizdek i mecz się rozpoczął. Posłałam niepewne spojrzenie w stronę Izzy i ruszyłam na boisko, cały czas obserwując grającą z niewiadomych przyczyn Carli.
Przez to, że śledziłam każdy jej ruch - nie mogłam skupić się na grze, a piłkę zawsze ktoś mi odbierał. W końcu nadarzyła się okazja. Piłka. Łatwa piłka. Zręcznie ją przejęłam i uśmiechając się pod nosem triumfalne zaczęłam biec w stronę bramki.
Jeszcze dwadzieścia metrów... Piętnaście... Dziewięć... Cztery...
Byłam jakieś dwa metry od bramki i już prawie wybiłam piłkę, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach lewego piszczela i lądując boleśnie na ziemi klnęłam pod nosem. Ten ból był nie do zniesienia, zwijałam się z tego bólu, bo bolało jak cholera. Zacisnęłam zęby, ciężko oddychając. Chciałam sie rozejrzeć, ale.. sylwetki innych stały się rozmazane. A po chwili..
Nastała ciemność..


Jeżeli chcesz następny rozdział to zostaw komentarz. :)
_________________________________________________
P: Omg, co dalej? :o
Przepraszam, to przeze mnie dodanie rozdziału się przedłużyło o całe dwa dni, naprawdę przepraszam. :c
Cieszę się, że dalej śledzicie historię Izzy&Hope. Kto czeka na następny rozdział?
A teraz najważniejsze pytanie! 
Podobał wam się rozdział? <3
W: To akurat moja wina, że rozdział się spóźnił.
Jak się wam podobał rozdział? Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu <3
Pozdrowionka xx

2 komentarze:

  1. KOCHAM KOCHAM KOCHAM !!!! JEJKU UWIELBIAM !! CZEKAM !

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo, cudo, cudo!!! Wyczuwam miętę między Harry'm a Izzy <3

    OdpowiedzUsuń

Szablon by
InginiaXoXo